Miniaturka świąteczna ! Wiem, ze nie jest idealna, ale włożyłam w nią naprawdę wiele serca i jest moją pierwszą w życiu, więc bardzo bym chciała, żeby wam się spodobała. Postaram się jutro dodać drugą część, która jest już w połowie napisana. Ach no i wspaniałego Sylwestra, bo święta to już się kończą, więc nie ma co ;) Ściskam i zapowiadam rozdział w tą niedzielę. Taka tam magia przewidywania różnych zdarzeń xD A teraz miłego czytania :)
Opowieść wigilijna
Gdy zadzwonił budzik nie wstałem od razu, bo po co ? Pracowałem we własnej firmie. No, ale mimo wszystko wypadało się tam pojawić, a ja tak się składa byłem arystokratą i wiedziałem jak się zachować dlatego po długim leżakowaniu w końcu wstałem i niespiesznie przygotowałem do wyjścia. Otwierając już frontowe drzwi mojej posiadłości kątem oka zerknąłem na kalendarz -24 grudnia- jak ja nie znosiłem tego dnia ! Po co ktokolwiek je stworzył ?! Z wyraźnie zepsutym humorem teleportowałem się przed budynek z robiącym spore wrażenie napisem "C. M&Z&N". Była to nazwa mojego swego rodzaju sklepu. A raczej skrót, bo pełna nazwa to Company Malfoy&Zabini&Nott. Czyli jak się domyślacie byłem jedynie współwłaścicielem co mnie czasem cieszyło, a innym razem poważnie wkurzało. W środku powitał mnie wściekły Blaise.
- Jak zwykle się spóźniasz ! Przecież umawialiśmy się na rano, że odbędziemy naradę w sprawie naszej firmy !
- Sory Zabini, ale to ja będę decydował kiedy przyjdę i czy w ogóle.
- Och, przepraszam Jaśnie Arystokratę, ale są rzeczy ważniejsze niż jego nastroje.
- Niby co ?! - warknąłem.
- Uspokójcie się ! - krzyknął Teodor. - Chodźmy już do biura. - pokiwaliśmy głowami na znak zgody i ruszyliśmy z kumplem. Nie żebym był mu jakoś posłuszny, ale po prostu Nott był takim jakby ochłodzeniem temperamentu mojego i Blaise'a. Bardzo się przydawał, gdyby nie jego "umiejętność" zaprzestania kłótni Blaise vs Draco, firma dawno by się rozpadła. Usiedliśmy w wygodnych fotelach i wtedy coś zauważyłem.
- Gdzie się podziali klienci i nasi wszyscy pracownicy ? - spytałem dalej wyglądając zza szyby w gabinecie. Nie słysząc odpowiedzi odwróciłem się, widząc ich zakłopotane miny. Już wiedziałem co te debile zrobiły !
- Czy wy wysłaliście ich do domu z powodu świąt ?!
- Smoku, uspokój się. Przerabiamy to co roku. Ja rozumiem, że nie znosisz świąt, ale nie rób wszystkiego żeby inni też zaczęli...
- Nie obchodzi mnie wasze zdanie, Nott ! Oni mają wrócić do pracy, a sklep ma być otwarty ! Ja wychodzę !
- Draco ! Poczekaj !
- Zostaw go Blaise. Jemu już nic nie pomoże... - usłyszałem jeszcze Teodora, a także chwilę później przyciszony głos Zabiniego :
- Może miłość ? Wiesz, ja złagodniałem dzięki Dafne...
- Nie sądzę. Zwłaszcza gdy teraz ma tą całą Astorię za narzeczoną.
- Ale wiesz ona chyba coś do niego czuje, a przynajmniej tak mi się wydaje...
- I co z tego ? Obaj dobrze wiemy, że jego serce jest od kilku lat zajęte przez pewną rudą osóbkę, którą rzucił z byle powodu. Ale ją kocha pomimo swojej natury.
- SŁYSZAŁEM ! - wydarłem się wściekły. - I nie zamierzam tolerować takich kłamstw na mój temat ! - powiedziałem jeszcze na pożegnanie i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Co niby oni mogli wiedzieć ?! Tamten rozdział już dawno był skończony. Koniec i kropka. Teraz ma Astorię i faktycznie jej nie kocha, ale miłość NIE ISTNIEJE. Panna Greengrass jest ładną i mądrą, a co najważniejsze czystokrwistą czarownicą i to mu w zupełności wystarcza. Nadal zły na kumpli szedłem zaśnieżonymi uliczkami Londynu i w pewnym momencie zobaczyłem Ginny Weasley. Skrzywiony minąłem ją jak najszybciej. Chyba mnie nie zauważyła i tym lepiej dla niej. Jeszcze odżyłyby w niej stare uczucia, widząc moją powalająco przystojną buźkę, ale z drugiej strony cierpiałaby, a to należy się każdemu zdrajcy krwi. Idąc tak zastanawiałem się co ja takiego kiedyś w niej widziałem. Okej, niech będzie, że całkiem ładna i niegłupia, ale błagam ! Była Pottera, tak biedna, że aż dziw, że jeszcze nie zaczęła żebrać, a w dodatku zadaje się ze szlamami i innymi ścierwami, włącznie z jej zapchlonym braciszkiem, Ronem czy jak u tam. Z tymi myślami nareszcie dotarłem do swojego domu. Była to ogromne i bardzo stare domostwo na obrzeżach magicznej części tego miasta. Gustownie i bogato urządzone, a mieszkałem tam tylko ja i kilka skrzatów. Cisza i spokój. Zdecydowanie to najbardziej ceniłem w tym domu. Niestety miało zostać to niedługo zakończone przez moją narzeczoną, która od kilku tygodni błaga bym zgodził się przyjąć ją pod swój dach. Z jednej strony żałosne, ale z drugiej kto, by się oparł mojemu zajebistemu ciału, pięknej buźce, pociągającemu uśmiechowi i zalotnej mince, a już zwłaszcza tej z udziałem moich zajebistych brwi.
- Jak zwykle się spóźniasz ! Przecież umawialiśmy się na rano, że odbędziemy naradę w sprawie naszej firmy !
- Sory Zabini, ale to ja będę decydował kiedy przyjdę i czy w ogóle.
- Och, przepraszam Jaśnie Arystokratę, ale są rzeczy ważniejsze niż jego nastroje.
- Niby co ?! - warknąłem.
- Uspokójcie się ! - krzyknął Teodor. - Chodźmy już do biura. - pokiwaliśmy głowami na znak zgody i ruszyliśmy z kumplem. Nie żebym był mu jakoś posłuszny, ale po prostu Nott był takim jakby ochłodzeniem temperamentu mojego i Blaise'a. Bardzo się przydawał, gdyby nie jego "umiejętność" zaprzestania kłótni Blaise vs Draco, firma dawno by się rozpadła. Usiedliśmy w wygodnych fotelach i wtedy coś zauważyłem.
- Gdzie się podziali klienci i nasi wszyscy pracownicy ? - spytałem dalej wyglądając zza szyby w gabinecie. Nie słysząc odpowiedzi odwróciłem się, widząc ich zakłopotane miny. Już wiedziałem co te debile zrobiły !
- Czy wy wysłaliście ich do domu z powodu świąt ?!
- Smoku, uspokój się. Przerabiamy to co roku. Ja rozumiem, że nie znosisz świąt, ale nie rób wszystkiego żeby inni też zaczęli...
- Nie obchodzi mnie wasze zdanie, Nott ! Oni mają wrócić do pracy, a sklep ma być otwarty ! Ja wychodzę !
- Draco ! Poczekaj !
- Zostaw go Blaise. Jemu już nic nie pomoże... - usłyszałem jeszcze Teodora, a także chwilę później przyciszony głos Zabiniego :
- Może miłość ? Wiesz, ja złagodniałem dzięki Dafne...
- Nie sądzę. Zwłaszcza gdy teraz ma tą całą Astorię za narzeczoną.
- Ale wiesz ona chyba coś do niego czuje, a przynajmniej tak mi się wydaje...
- I co z tego ? Obaj dobrze wiemy, że jego serce jest od kilku lat zajęte przez pewną rudą osóbkę, którą rzucił z byle powodu. Ale ją kocha pomimo swojej natury.
- SŁYSZAŁEM ! - wydarłem się wściekły. - I nie zamierzam tolerować takich kłamstw na mój temat ! - powiedziałem jeszcze na pożegnanie i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Co niby oni mogli wiedzieć ?! Tamten rozdział już dawno był skończony. Koniec i kropka. Teraz ma Astorię i faktycznie jej nie kocha, ale miłość NIE ISTNIEJE. Panna Greengrass jest ładną i mądrą, a co najważniejsze czystokrwistą czarownicą i to mu w zupełności wystarcza. Nadal zły na kumpli szedłem zaśnieżonymi uliczkami Londynu i w pewnym momencie zobaczyłem Ginny Weasley. Skrzywiony minąłem ją jak najszybciej. Chyba mnie nie zauważyła i tym lepiej dla niej. Jeszcze odżyłyby w niej stare uczucia, widząc moją powalająco przystojną buźkę, ale z drugiej strony cierpiałaby, a to należy się każdemu zdrajcy krwi. Idąc tak zastanawiałem się co ja takiego kiedyś w niej widziałem. Okej, niech będzie, że całkiem ładna i niegłupia, ale błagam ! Była Pottera, tak biedna, że aż dziw, że jeszcze nie zaczęła żebrać, a w dodatku zadaje się ze szlamami i innymi ścierwami, włącznie z jej zapchlonym braciszkiem, Ronem czy jak u tam. Z tymi myślami nareszcie dotarłem do swojego domu. Była to ogromne i bardzo stare domostwo na obrzeżach magicznej części tego miasta. Gustownie i bogato urządzone, a mieszkałem tam tylko ja i kilka skrzatów. Cisza i spokój. Zdecydowanie to najbardziej ceniłem w tym domu. Niestety miało zostać to niedługo zakończone przez moją narzeczoną, która od kilku tygodni błaga bym zgodził się przyjąć ją pod swój dach. Z jednej strony żałosne, ale z drugiej kto, by się oparł mojemu zajebistemu ciału, pięknej buźce, pociągającemu uśmiechowi i zalotnej mince, a już zwłaszcza tej z udziałem moich zajebistych brwi.
☆★☆
Kiedy wróciłem do domu zabrałem się za papierkową robotę. Było już bardzo późno i ciemno kiedy udalem się do swojej sypialni. W całkowitej ciszy, w pustym pomieszczeniu nagle coś usłyszałem,
- Paniczu ! - szepnął ktoś melodyjnie, ale w taki sposób, że przeszły mi ciarki po plecach. Nasłuchując źródła dźwięku w całkowitej ciemności zacząłem podejrzewać, że już całkiem zbzikowałem i wtedy poczułem, że ktoś dźgnął mnie palcem w ramię. Odwróciłem się powoli, napotykając na swojej drodze zgasły kominek, a poza nim pustkę. Trochę przestraszony chciałem coś powiedzieć, ale wtedy znowu poczułem to zimne dotknięcie i tym razem odwróciłem tylko głowę. Znowu nic. Zmarszczyłem brwi i ze złością gwałtownie przekręciłem głowę, patrząc przed siebie. W tym momencie wrzasnąłem przerażony. Zaledwie dwa cale ode mnie znajdowała się czyjaś srebrzysta twarz ! Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to Nimfadora Tonks - moja kuzynka, a dla jasności nieżywa od kilku lat kuzynka.
- Ni-mfa-dora - wyjąkałem z przerwami cały osłupiały.
- Dra-co - odpowiedziała mi zjawa i wtedy się zdenerwowałem. Nie będzie mnie jakiś trup przedrzeźniał ! Mogła być nawet niebezpieczna, ale nie będzie mnie tak traktować ! Jestem Malfoyem nie bez powodu.
- Spadaj - warknąłem.
- Przykro mi, Draco - zrobiła przy tym taką minę jakby mówiła prawdę - ale nie mam takiego zamiaru.
- Powiedziałem : WYNOCHA !
- A ja powiedziałam, że mimo to zostanę - stwierdziła bardzo poważnie, a jej głos był tak zimny, że aż namacalny. To mnie trochę ostudziło.
- Posłuchaj, nie obchodzi mnie kim jesteś i czego chcesz. Masz po prostu zostawić mnie w spokoju. Ja w każdym razie idę z tego pokoju i jak wrócę Ciebie ma tu nie być. Rozumiemy się ? - spytałem i nie czekając na odpowiedź ruszyłem w stronę drzwi. Niestety duch (?) złapał mnie lodowatą ręką. Spróbowałem się wyrwać, ale trzymała mnie w żelaznym uścisku. W końcu zrezygnowany (za jej zgodą) usiadłem i spytałem kim jest i czego ode mnie oczekuje.
- Jestem Nimfadora Vulpecula Lupin, twoja kuzynka.
- Aha, a tak na poważnie ? - spytałem znudzony. - Jestem poważnym człowiekiem i nie mam czasu na jakieś pierdoły.
- Nie wątpię, Draco i masz rację. Nie jestem Nimfadorą - oznajmiła, na co klasnąłem w dłonie tryumfalnie.
- Jestem jej duchem - moja radość natychmiast się ulotniła. Czułem, że blednę, no i byłem (o dziwo!) troszkę zakłopotany. No, bo w pewnym sensie będąc Śmierciożercą, przyczyniłem się do jej śmierci. Po dłuższej ciszy odważyłem się odezwać.
- A czy... Nie powinnaś być teraz gdzieś... no sam nie wiem... gdzieś indziej, po drugiej stronie, czy coś ?
- Możliwe, że powinnam, ale duchy zostają po tej stronie kiedy coś je dręczy lub czegoś nie zdążyły załatwić, a głównym powodem mojego pozostania na Ziemi jest Ted. Dopóki szczęśliwie nie dożyje późnej starości otoczony zewsząd kochającą go rodziną i przyjaciółmi ja nie zaznam spokoju. Z tego samego powodu, również mój mąż jest tutaj wśród żywych...
- No to tego... Jeszcze długie lata przed wami, by w końcu przejść na drugą stronę... - trafnie zauważyłem. - Ale czemu nie przyprowadziłaś ze sobą Lupina i czemu wcześniej nikt cię nie widział ? - spytałem zaciekawiony, ale ona jedynie uśmiechnęła się smutno, nie udzielając mi odpowiedzi, co nie kryjąc mocno mnie zirytowało. Chciałem już zwrócić jej uwagę, że to niegrzecznie, ale ta jak na złość zmieniła temat.
- Jestem tutaj, aby ci pomóc.
- Ciekawe w czym... - warknąłem. Zaczynała mnie denerwować...
- W ratowaniu twojej duszy - ciągnęła niezrażona. - Jest ona skazana na wieczne męki i bezcelowa tułaczkę po Ziemi. Na szczęście jest dla Ciebie nadzieja. Musisz się zmienić. Pewnie postronny obserwator uznałby, że twoja dusza już dawno została stracona, ale jest coś co sprawia, że jesteś jeszcze do odratowania. Wiesz, co to ? - pokręciłem głową.
- MIŁOŚĆ ! - krzyknęła radosna,niczym mała dziewczynka,która dostała ulubiony słodycz. - Można Cię uratować, bo mimo wszystko potrafisz kochać.
I właśnie w tym momencie się otrząsnąłem. Przecież to był jakiś absurd ! Miłość nie istnieje, a moja dusza... no cóż akurat ona faktycznie mogła być zagrożona, ale mówi się trudno i dokładnie to samo powiedziałem swojej kuzynce. Muszę przyznać, że patrząc na mnie miała tak smutny wzrok, że nawet mi nie wiedzieć czemu było przykro. W końcu odezwała się, a jej głos ociekał desperacją...
- Draco... przecież kochasz swoich rodziców, a nade wszystko JĄ. Nie wypieraj się tego, proszę. Nie zmieni to twoich uczuć, za to osłabną twoje szanse na odkupienie - nieznacznie skrzywiłem się na jej słowa i zawzięcie kiwając głową zacząłem krążyć po pokoju. W końcu podjąłem decyzję. Przecież tak w sumie nie miałem za wiele do stracenia... Prawda ?
- Okej, jeśli musisz to mi pomóż...
- Ja już swoje zrobiłam. Teraz kolei na innych.
- Innych ?
- Żeby Ci pomóc wykorzystałam magię świąt - pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Aham... - przytaknąłem.
- Udało mi się przywołać trzy duchy, które spróbują Ci pomóc, a także przy okazji dostaną szansę na załatwienie swoich spraw poprzez twoją osobę. Ja niestety nie mogę już nic więcej dla Ciebie zrobić, ale nieskromnie stwierdzam, że to i tak dużo - uśmiechnęła się łobuzersko przy ostatnim zdaniu i znowu posmutniała.
- Moja wizyta dobiega końca, więc pokrótce - odwiedzą Cię trzy znajome duchy, każdy gdy wybije północ, nie tylko oni mają pomóc Tobie, ale również Ty im, więc bądź grzeczny i miły - mrugnęła mi z szerokim uśmiechem, a następnie... przytuliła. Zadrżałem z zimna, ale ona nie zwróciła na to uwagi ściskając mnie jeszcze mocniej, a ja niezbyt chętnie to odwzajemniłem.
- Już się nie zobaczymy... - szepnęła i przysiągłbym, że zapłakałaby gdyby potrafiła (duch i te sprawy...).
- Nigdy ? - spytałem zdziwiony.
- Czy nigdy ? Tego nie umiem Ci powiedzieć, ale za twojego życia już na pewno nie, ale jeśli się postarasz i wykorzystasz szansę jaką Ci daje to może po śmierci w jakimś lepszym świecie ? - pokiwałem głową, ale sam nie byłem pewny czy chciałbym ją zobaczyć. Byłem chyba na to zbyt oszołomiony i przemarznięty od chłodu jej ciała... Właśnie... Jej ciało... Czemu przeze mnie nie przenikało ? Czyżby ta cała magia świąt ? Zastanawiałem się, ale nigdy już nie miałem się tego dowiedzieć... W pewnym momencie oderwała się ode mnie i ruszyła w stronę okna ze zbolałą miną. Zapewne ta scena mogła być wzruszająca i bardzo dramatyczna, ale w tym momencie potknęła się o leżący na podłodze niewielki kufer i runęła jak długa tuż przede mną.
- Ktoś tu chyba nie umie chodzić - powiedziałem uśmiechając się przy tym wrednie, ale jak przystało na arystokratę pomogłem jej wstać. Chyba była zła na swoją niezdarność i gdyby nie to, że była cała srebrnobiała zaczerwieniłaby się. W każdym razie nie szczędziła języka, mrucząc pod nosem szereg różnych przekleństw (musiała naprawdę mocno przyrżnąć, bo to jej się nie zdarzało) i usłyszałem również coś w stylu "Głupia cielesna forma! Dobrze, że to tylko na dzisiejszą noc...", ale nie jestem pewny, czy na pewno tak to brzmiało...
- Dobra, teraz naprawdę się żegnam. Do zobaczenia, Draco. Ach i powodzenia tak w ogóle.
Miała już dłoń na parapecie, gdy niespodziewanie odwróciła się z miną osoby, która na całe szczęście przypomniała sobie o czymś ważnym.
- Draco, możesz coś dla mnie zrobić ?
- To zależy...
- Powiedz mojej matce, że Teddy WCALE nie wygląda słodko w tych różowo-niebieskich ciuszkach, i że nie życzę sobie by krzywdziła tym wdziankiem moje dziecko. Ach i pozdrów ją ode mnie - zadowolona, że załatwiła już wszystkie sprawy z szerokim uśmiechem wyleciała przez okno. SERIO, wyleciała przez moje okno... Chciałem właśnie przemyśleć to co się wydarzyło, ale poczułem się nagle bardzo słabo i zacząłem osuwać się na podłogę. Chwilę później przed moimi oczami zapanowała całkowita ciemność, a ja zwyczajnie zasnąłem...
- Paniczu ! - szepnął ktoś melodyjnie, ale w taki sposób, że przeszły mi ciarki po plecach. Nasłuchując źródła dźwięku w całkowitej ciemności zacząłem podejrzewać, że już całkiem zbzikowałem i wtedy poczułem, że ktoś dźgnął mnie palcem w ramię. Odwróciłem się powoli, napotykając na swojej drodze zgasły kominek, a poza nim pustkę. Trochę przestraszony chciałem coś powiedzieć, ale wtedy znowu poczułem to zimne dotknięcie i tym razem odwróciłem tylko głowę. Znowu nic. Zmarszczyłem brwi i ze złością gwałtownie przekręciłem głowę, patrząc przed siebie. W tym momencie wrzasnąłem przerażony. Zaledwie dwa cale ode mnie znajdowała się czyjaś srebrzysta twarz ! Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to Nimfadora Tonks - moja kuzynka, a dla jasności nieżywa od kilku lat kuzynka.
- Ni-mfa-dora - wyjąkałem z przerwami cały osłupiały.
- Dra-co - odpowiedziała mi zjawa i wtedy się zdenerwowałem. Nie będzie mnie jakiś trup przedrzeźniał ! Mogła być nawet niebezpieczna, ale nie będzie mnie tak traktować ! Jestem Malfoyem nie bez powodu.
- Spadaj - warknąłem.
- Przykro mi, Draco - zrobiła przy tym taką minę jakby mówiła prawdę - ale nie mam takiego zamiaru.
- Powiedziałem : WYNOCHA !
- A ja powiedziałam, że mimo to zostanę - stwierdziła bardzo poważnie, a jej głos był tak zimny, że aż namacalny. To mnie trochę ostudziło.
- Posłuchaj, nie obchodzi mnie kim jesteś i czego chcesz. Masz po prostu zostawić mnie w spokoju. Ja w każdym razie idę z tego pokoju i jak wrócę Ciebie ma tu nie być. Rozumiemy się ? - spytałem i nie czekając na odpowiedź ruszyłem w stronę drzwi. Niestety duch (?) złapał mnie lodowatą ręką. Spróbowałem się wyrwać, ale trzymała mnie w żelaznym uścisku. W końcu zrezygnowany (za jej zgodą) usiadłem i spytałem kim jest i czego ode mnie oczekuje.
- Jestem Nimfadora Vulpecula Lupin, twoja kuzynka.
- Aha, a tak na poważnie ? - spytałem znudzony. - Jestem poważnym człowiekiem i nie mam czasu na jakieś pierdoły.
- Nie wątpię, Draco i masz rację. Nie jestem Nimfadorą - oznajmiła, na co klasnąłem w dłonie tryumfalnie.
- Jestem jej duchem - moja radość natychmiast się ulotniła. Czułem, że blednę, no i byłem (o dziwo!) troszkę zakłopotany. No, bo w pewnym sensie będąc Śmierciożercą, przyczyniłem się do jej śmierci. Po dłuższej ciszy odważyłem się odezwać.
- A czy... Nie powinnaś być teraz gdzieś... no sam nie wiem... gdzieś indziej, po drugiej stronie, czy coś ?
- Możliwe, że powinnam, ale duchy zostają po tej stronie kiedy coś je dręczy lub czegoś nie zdążyły załatwić, a głównym powodem mojego pozostania na Ziemi jest Ted. Dopóki szczęśliwie nie dożyje późnej starości otoczony zewsząd kochającą go rodziną i przyjaciółmi ja nie zaznam spokoju. Z tego samego powodu, również mój mąż jest tutaj wśród żywych...
- No to tego... Jeszcze długie lata przed wami, by w końcu przejść na drugą stronę... - trafnie zauważyłem. - Ale czemu nie przyprowadziłaś ze sobą Lupina i czemu wcześniej nikt cię nie widział ? - spytałem zaciekawiony, ale ona jedynie uśmiechnęła się smutno, nie udzielając mi odpowiedzi, co nie kryjąc mocno mnie zirytowało. Chciałem już zwrócić jej uwagę, że to niegrzecznie, ale ta jak na złość zmieniła temat.
- Jestem tutaj, aby ci pomóc.
- Ciekawe w czym... - warknąłem. Zaczynała mnie denerwować...
- W ratowaniu twojej duszy - ciągnęła niezrażona. - Jest ona skazana na wieczne męki i bezcelowa tułaczkę po Ziemi. Na szczęście jest dla Ciebie nadzieja. Musisz się zmienić. Pewnie postronny obserwator uznałby, że twoja dusza już dawno została stracona, ale jest coś co sprawia, że jesteś jeszcze do odratowania. Wiesz, co to ? - pokręciłem głową.
- MIŁOŚĆ ! - krzyknęła radosna,niczym mała dziewczynka,która dostała ulubiony słodycz. - Można Cię uratować, bo mimo wszystko potrafisz kochać.
I właśnie w tym momencie się otrząsnąłem. Przecież to był jakiś absurd ! Miłość nie istnieje, a moja dusza... no cóż akurat ona faktycznie mogła być zagrożona, ale mówi się trudno i dokładnie to samo powiedziałem swojej kuzynce. Muszę przyznać, że patrząc na mnie miała tak smutny wzrok, że nawet mi nie wiedzieć czemu było przykro. W końcu odezwała się, a jej głos ociekał desperacją...
- Draco... przecież kochasz swoich rodziców, a nade wszystko JĄ. Nie wypieraj się tego, proszę. Nie zmieni to twoich uczuć, za to osłabną twoje szanse na odkupienie - nieznacznie skrzywiłem się na jej słowa i zawzięcie kiwając głową zacząłem krążyć po pokoju. W końcu podjąłem decyzję. Przecież tak w sumie nie miałem za wiele do stracenia... Prawda ?
- Okej, jeśli musisz to mi pomóż...
- Ja już swoje zrobiłam. Teraz kolei na innych.
- Innych ?
- Żeby Ci pomóc wykorzystałam magię świąt - pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Aham... - przytaknąłem.
- Udało mi się przywołać trzy duchy, które spróbują Ci pomóc, a także przy okazji dostaną szansę na załatwienie swoich spraw poprzez twoją osobę. Ja niestety nie mogę już nic więcej dla Ciebie zrobić, ale nieskromnie stwierdzam, że to i tak dużo - uśmiechnęła się łobuzersko przy ostatnim zdaniu i znowu posmutniała.
- Moja wizyta dobiega końca, więc pokrótce - odwiedzą Cię trzy znajome duchy, każdy gdy wybije północ, nie tylko oni mają pomóc Tobie, ale również Ty im, więc bądź grzeczny i miły - mrugnęła mi z szerokim uśmiechem, a następnie... przytuliła. Zadrżałem z zimna, ale ona nie zwróciła na to uwagi ściskając mnie jeszcze mocniej, a ja niezbyt chętnie to odwzajemniłem.
- Już się nie zobaczymy... - szepnęła i przysiągłbym, że zapłakałaby gdyby potrafiła (duch i te sprawy...).
- Nigdy ? - spytałem zdziwiony.
- Czy nigdy ? Tego nie umiem Ci powiedzieć, ale za twojego życia już na pewno nie, ale jeśli się postarasz i wykorzystasz szansę jaką Ci daje to może po śmierci w jakimś lepszym świecie ? - pokiwałem głową, ale sam nie byłem pewny czy chciałbym ją zobaczyć. Byłem chyba na to zbyt oszołomiony i przemarznięty od chłodu jej ciała... Właśnie... Jej ciało... Czemu przeze mnie nie przenikało ? Czyżby ta cała magia świąt ? Zastanawiałem się, ale nigdy już nie miałem się tego dowiedzieć... W pewnym momencie oderwała się ode mnie i ruszyła w stronę okna ze zbolałą miną. Zapewne ta scena mogła być wzruszająca i bardzo dramatyczna, ale w tym momencie potknęła się o leżący na podłodze niewielki kufer i runęła jak długa tuż przede mną.
- Ktoś tu chyba nie umie chodzić - powiedziałem uśmiechając się przy tym wrednie, ale jak przystało na arystokratę pomogłem jej wstać. Chyba była zła na swoją niezdarność i gdyby nie to, że była cała srebrnobiała zaczerwieniłaby się. W każdym razie nie szczędziła języka, mrucząc pod nosem szereg różnych przekleństw (musiała naprawdę mocno przyrżnąć, bo to jej się nie zdarzało) i usłyszałem również coś w stylu "Głupia cielesna forma! Dobrze, że to tylko na dzisiejszą noc...", ale nie jestem pewny, czy na pewno tak to brzmiało...
- Dobra, teraz naprawdę się żegnam. Do zobaczenia, Draco. Ach i powodzenia tak w ogóle.
Miała już dłoń na parapecie, gdy niespodziewanie odwróciła się z miną osoby, która na całe szczęście przypomniała sobie o czymś ważnym.
- Draco, możesz coś dla mnie zrobić ?
- To zależy...
- Powiedz mojej matce, że Teddy WCALE nie wygląda słodko w tych różowo-niebieskich ciuszkach, i że nie życzę sobie by krzywdziła tym wdziankiem moje dziecko. Ach i pozdrów ją ode mnie - zadowolona, że załatwiła już wszystkie sprawy z szerokim uśmiechem wyleciała przez okno. SERIO, wyleciała przez moje okno... Chciałem właśnie przemyśleć to co się wydarzyło, ale poczułem się nagle bardzo słabo i zacząłem osuwać się na podłogę. Chwilę później przed moimi oczami zapanowała całkowita ciemność, a ja zwyczajnie zasnąłem...
☆★☆
Obudził mnie zegar wybijający północ. Chciałem właśnie przekręcić się na drugi bok, by z powrotem zasnąć, ale przypomniały mi się wydarzenia z przed kilku godzin. Zerwałem się rozbudzony i rozejrzałem po sypialni. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że leżę w łóżku, pomimo tego, że zasnąłem na podłodze (tak, wiem ja wielki arystokrata zasnąłem na podłodze, porażka całkowita). Zastanowiło mnie to, ale uznałem, że pewnie skrzaty przeniosły mnie do łóżka. Odczekałem trochę i kiedy było już kilka minut po 24 zacząłem myśleć, że to wszystko mi się przyśniło. Nieco zły, że dałem ponieść się wyobraźni ponownie się położyłem, jednak poprawiając poduszkę znalazłem niewielką figurkę smoka, który zaczął chodzić po mojej ręce. W pewnym momencie zionął miniaturowym ogniem, który uformował się w słowa: "Gdy kiedyś zwątpisz, pamiętaj o jednym. Zwątpienie niszczy, siejąc niepewność, dlatego postaraj się go unikać. Wierz w siebie i swoje przekonania, ufając przy tym swemu sercu i umysłowi, a na pewno nie zbłądzisz". Uznałem to za dowód podarowany przez Dorę, bym miał pewność, że to wszystko naprawdę miało miejsce.
- Bez urazy Smoczku, ale pie*rzysz takie farmazony jak sam Dumbledore - powiedziałem nieco rozbawiony i naprawdę nie spodziewałem się, że ktoś mi odpowie !
- W rzeczy samej, Draco. Widzisz to ja pomogłem wyczarować to Nimfadorze. Daje doskonałe rady i mówi wieloznaczne przysłowia, które będą Ci potrzebne w danym momencie. Osobiście tchnąłem w niego życie, więc większość jego słów może wydawać się podobna do tych moich.
O mały włos nie spadłem z łóżka słysząc głos byłego dyrektora. Normalnie zwał (czy jak to mugole nazywają?).
- P...profesor Dumbledore ? - spytałem oniemiały.
- W rzeczy samej chłopcze ! - klasnął uradowany. - Jestem pod wrażeniem twojej elokwencji - pochwalił mnie, a ja zszokowany dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, że kpi sobie ze mnie w żywe oczy. Pewnie zwróciłbym mu uwagę, odgryzając się jakoś zapamiętale, ale przypomniały mi się okoliczności naszego ostatniego spotkania.
- Co się stało, Draco ? Rozumiem, że to dla Ciebie szok, ale Nimfadora chyba Cię ostrzegała.
- Mówiła o trzech duchach, które mnie odwiedzą...
- Więc wiesz ! Ale w takim razie w czym tkwi problem ?
- Nie wiedziałem, że jednym z tych duchów jest pan.
- A to jakiś problem dla Ciebie, Draco ? - zmarszczył brwi, tak jakby naprawdę nie rozumiał. Chociaż może nie rozumiał. W końcu staruszek miał juz swoje lata. Z tysiąc na pewno... W momencie gdy to pomyślałem twarz mojego nauczyciela nachmurzyła się. Wyglądał jak małe, naburmuszone dziecko...
- Słyszę twoje myśli, Draco - okej, przyznaję. Zdziwiło mnie to i zakłopotało. W pewnym sensie to ja go zabiłem, a teraz miałem czelność go obrażać.
- Draco... ja się nie gniewam... - powiedział uspokajająco, a ja czułem w kościach, że nie chodziło o moje myśli, ale o ten "incydent" na Wieży Astronomicznej. Poczułem się trochę lepiej, ale stare poczucie winy odżyło i już nie chciało się odwalić. Ogarniało całe moje ciało, a ja nie mogłem nic na ta poradzić. Ponownie spojrzałem na siedzącego w fotelu przy moim stoliku mężczyznę.
- To, co teraz ?
- Hmmm... Wydaje mi się, że teraz się przedstawię - powiedział wstając. - Jestem Albus Percival Brian Wulfryk Dumbledore, będący od kilku lat na emeryturze życiowej, a dzisiejszej nocy również Duch Minionych Świąt Bożego Narodzenia. Chodźmy Draco, bo czas nas goni - rzekł, a ja z ociąganiem i lekkim niedowierzaniem podszedłem do niego, zachowując bezpieczną odległość.
- Będziesz musiał złapać mnie za ramię - powiedział, wyciągając prawą rękę w moją stronę - westchnąłem niczym męczennik i spełniłem ten warunek. Po chwili poczułem, że unosimy się kilka centymetrów w powietrzu. To było świetne ! Przynajmniej dopóki ten zbzikowany starzec nie zaczął mnie ciągnąć w stronę okna. Chyba zauważył moje "delikatne wahanie"...
- Ufasz mi, Draco ? - z grzeczności pokiwałem głową, ale szczerze mówiąc nie potrafiłem się zdobyć na zaufanie w stosunku do niego. Głównie z powodu mojej próby zamordowania go, ale mniejsza z tym. Ostatecznie okazało się, że nie słusznie go oskarżyłem o chęć zemsty. To nie był ten typ czarodzieja na szczęście. Chwilę później pojawiliśmy się w moim rodzinnym domu. A może jednak nie ? Wyglądał trochę inaczej. nie umiałem dokładnie sprecyzować co było nie tak, ale byłem pewny, że coś na pewno i wtedy poczułem, że coś przez mnie przebiega jakbym był duchem ! Osłupiały dostrzegłem tylko oddalającą się jasną czuprynę. Wtedy mnie olśniło.
- Dumbledore...
- Tak ?
- Jesteśmy w przeszłości ?
- Szybko się domyśliłeś.
- Gin... To znaczy jedna moja była czytała od czasu do czasu mugolskie książki i przypomniało mi się, że kiedyś mówiła coś na temat "Opowieści wigilijnej"...
- Dobry trop, Draco. Widzisz, Dickens był czarodziejem i przytrafiło mu się coś podobnego. Jakaś dusza, która nie zaznała spokoju chciała uchronić go przed pośmiertną karą za jego liczne grzechy i wysłała do niego trzy duchy silnie powiązane z Bożym Narodzeniem. Wiedział, że nie może opowiadać tego wszystkim, więc opowiedział swoją historię poprzez napisanie mugolskiej opowiastki. Czy pamiętasz coś z tej książki ?
- Nie,jak mówiłem ktoś tylko mi o niej wspomniał. Gostka odwiedziły trzy duchy, które chciały żeby się poprawił i tyle, ot cała moja wiedza na temat tej książki - drops pokiwał głową ze zrozumieniem i razem poszliśmy korytarzem w tą samą stronę w którą pobiegł taten malec, którym tak notabene byłem ja. Weszliśmy do salonu. Był duży i bogato urządzony. Meble były z ciemnego drewna, fotele był obite w satynowe poduszki, a ściany były jadowicie zielone z mnóstwem nabazgranych, srebrnych zawijasów. W rogu stała wielka, idealnie przystrojona przez skrzaty choinka. Siedział koło niej mały ja i bawił się jakimiś czarodziejskimi zabawkami. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Narcyza i nie zwracając na nas najmniejszej uwagi podeszła do synka. Przez chwilę na jej twarzy mogłem dostrzec uśmiech, ale po chwili znów stała się chłodna i opanowana jak na arystokratkę przystało.
- Mama ! - zawołał siedmioletni blondynek. - Pobawisz się ze mną w chowanego ?
- Później synku. Odłóż zabawki i zachowuj się. Zaraz przyjdzie tatuś z naszymi gośćmi i musisz być grzeczny. Pobawimy się później, zgoda ?
- Zawsze tak mówisz - wypomniał jej naburmuszony chłopiec, ale nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo wszedł mój ojciec z panią Zabini i Blaisem, którego właśnie tamtego dnia poznał.
- Pamiętasz tamte święta, Draco ?
- Jak przez mgłę. Wyryło mi się tylko kilka momentów, a reszta najwyraźniej była taka jak co roku. Sztywna, szykowna impreza dla tłumu arystokratów urządzana przez moich rodziców. Nigdy nie było normalnych świąt.
- A te kilka momentów ? Czy to jest jeden z nich ? - spytał drops i w tym momencie znaleźliśmy się u mnie w pokoju. Stałem obok swojego łóżka, a ojciec dawał mi ostrą reprymendę. Nie chciałem tego komentować, ale Dumbledore patrzył na mnie oczekującym wzrokiem, wiec przełamałem się i zacząłem wspominać.
- Z Blaisem postanowiliśmy wywinąć kawał... Cała "impreza" została zrujnowana. Ojciec był wściekły, a matka wyraźnie zawiedziona...
- Zszargałeś dobre imię naszej rodziny ! - wrzeszczał mój ojciec. Był wtedy naprawdę wściekły. Z Dumblem zobaczyliśmy wtedy coś co pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Nie chciałem żeby ktoś to oglądał, ale wątpiłem, by udało mi się tego starucha odciągnąć stamtąd. O tuż młody Draco odburknął coś swemu ojcu, a ten wściekły taką odpowiedzią spoliczkował go. Do tej pory pamiętałem ten ból i to nie tylko ten twarzy. Przyjrzałem się teraz ojcu. Zauważył, że na twarzy mignął mu szok. Chyba sam nie wierzył, że to zrobił. Ba ! Nawet lekko zbladł i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
- On nie chciał tego zrobić. Poniosło go i tyle. Zresztą naprawdę go wtedy zdenerwowałem. Poza tym żałował tego. Nie przeprosił oczywiście, bo nie umiał, ale w najbliższym czasie unikał mnie jednocześnie ciągle dając mi jakieś prezenty. Miał wyrzuty sumienia i chciał mi to wynagrodzić - powiedziałem byłemu dyrektorowi, który pokiwal głową nie komentując tego. W sumie było mi głupi, że to oglądaliśmy. Akurat te święta. Chociaż w sumie inne nie były lepsze, ale gorsze na pewno, choć ojciec już nigdy więcej nie podniósł na mnie ręki. Był surowy, z każdym dniem coraz bardziej, widząc jakiego rozpuszczonego bachora ze mnie zrobił, ale nigdy więcej mnie nie uderzył.
- Oczywiście incydent nie uszedł mi płazem. Matka nie wiedziała co się stało, więc nie rozumiała czemu ojciec niż z tym nie robił, a wręcz jakby mnie nagradzał dlatego sama wymierzyła mi swego rodzaju szlaban - powiedziałem jeszcze zanim polecieliśmy w zupełnie inne miejsce. Zatrzymaliśmy się w Hogwarcie.
- Zobaczymy święta na twoim czwartym roku nauki - oznajmił mi mój towarzysz na co pokiwałem głową. Nie pamiętałem, żeby wydarzyło się wtedy coś ciekawego...
- Ale to przecież Bal Bożonarodzeniowy podczas Turnieju Trójmagicznego... To było dwa tygodnie przed świętami !
- Owszem, Draco. Powiedzmy, że nagiąłem trochę zasady - odpowiedział mi głosem prawdziwego łobuza. Pokręciłem głową z politowaniem. W tym momencie zauważyłem siebie więc poszedłem w tamtym kierunku. Obserwowaliśmy jak tańczyłem z Pansy, kilkoma innymi dziewczynami i wygłupiałem się z kolegami ze swojego domu. Była już końcówka imprezy i niewiele osób jeszcze zostało. Wirowaliśmy z Pansy po parkiecie, kiedy nagle zderzyliśmy się z inną parą - Weasleyówną i jakimś Krukonem. Skrzywiłem się na ten widok, bo zaczeliśmy się wzajemnie wyzywać, kiedy McSztywna zainterweniowała. Wtedy byłem prawie pewny, że postawi nas w kątach, ale ona powiedział, że trzeba zacieśniać więzi pomiędzy domami i kazała nam zatańczyć jeszcze co najmniej dwa tańce z tym, że ja musiałem być w parze z Ginny, a moja koleżanka z tamtym chłopakiem. Pamiętałem, że byłem wściekły i podczas kiedy Parkinson wyzywała się z tamtym kolesiem, ja i ta siostra Weasleya staraliśmy się jak najbardziej uprzykrzyć sobie wzajemnie tten taniec. Spychałem ją na innych uczniów, a ona niby przypadkiem ciągle mnie deptała. Przy tym cały czas sobie dogryzaliśmy. Wbrew pozorom nawet nam (a przynajmniej mi) się to podobało. W końcu mogłem posprzeczać się z kims na tym samym poziomie intelektualnym (pomimo takiego brata jak Łasic była całkiem mądra i zdolna, no i świetnie grała w Quidditcha podobno, a to dobrze o kimś świadczy). Kiedy skończyli tańczyć znów spojrzałem na Dumbledore'a, który aż promieniował szczęściem widząc naszą dwójkę. I ja się pytam z jakiej paki ? Niestety nie zdążyłem spytać, gdyż pojawiliśmy się na Wieży Astronomicznej. Przez chwilę przestraszyłem się, że jesteśmy w tym miejscu o właśnie tym czasie i za chwilę zobaczę siebie celującego różdżką w profesora Dumbledore'a. Ale przypomniało mi się, że to przecież nie ta pora roku, a widząc stojącą przy barierce dziewczynę zrozumiałem gdzie i kiedy się znalazłem. Nie rozumiałem tylko po co. Nie mając wyboru stanąłem z boku przyglądając się scenie, która miała się za chwilę odbyć.
- Jadę do domu na święta... - powiedziała.
- I co z tego ? Po co mi to mówisz ? - spytał wrednie blondwłosy chłopak, który wlasnie wszedł na wieżę.
- Nie zgrywaj się, Malfoy. Pocałowaliśmy się, zapomniałeś już ? - warknęła.
- Możliwe... ale nie zostaliśmy parą...
- Bo wybiegłam stamtąd... - odpowiedziała skruszona.
- No właśnie ! Uciekłaś ! - krzyknął wściekły, nareszcie ukazując przed dziewczyną swoje emocje.
- Przepraszam, Draco - szepnęła po raz pierwszy wymawiając jego imię. Po jej policzku spłynęła łza, ale chłopak ani trochę się tym nie przejął. Nagle jakby powróciła do nie energia wrzasnęła, ścierając szybko łzy z policzków - A co twoim zdaniem miałam zrobić ?! Mój oraz moich przyjaciół wróg mnie całuje !
- Jestem twoim wrogiem ? - spytał udając szczere zdziwienie, ale pamiętałem, że czułem jeszcze lekkie rozczarowanie, jednak nie dałem tego po sobie poznać.
- Wiesz, Malfoy... Sama nie wiem... To zależy od Ciebie... Na co dzień zachowujesz się właśnie tak, ale są takie momenty kiedy widzę w Tobie przyjaciela, a nawet kogoś więcej.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi - syknął.
- Wiem, ale pomyśl... Te wszystkie razy kiedy mi pomogłeś. One nic nie znaczą ? To wszystko co wspólnie przszliśmyv ?
- Znaczą, nawet nie wiesz jak wiele, ale...
- Ale ? - spytała i jakby uruchomiła jakiś zapłon, bo moja młodsza wersja niemal wybuchła.
- JESTEM ŚMIERCIOŻERCĄ GINNY ! NIE Z WYBORU, ALE JEDNAK ! SPÓJRZ ! -krzyknął odkrywając swoje lewe przedramię- CZY WŁAŚNIE TAKIEGO CHCESZ MIEĆ CHŁOPAKA ?! Z KIMŚ TAKIM CHCESZ DZIELIĆ RESZTĘ SWOJEGO ŻYCIA ?! KRÓTKIEGO ZRESZTĄ ZWAŻAJĄC NA TO CO MOGĄ CI ZROBIĆ GDY SIĘ DOWIEDZĄ O TYM CO NAS ŁĄCZY ! - naciągnął rękaw, czekając na jej reakcję.
- To, co teraz ?
- Hmmm... Wydaje mi się, że teraz się przedstawię - powiedział wstając. - Jestem Albus Percival Brian Wulfryk Dumbledore, będący od kilku lat na emeryturze życiowej, a dzisiejszej nocy również Duch Minionych Świąt Bożego Narodzenia. Chodźmy Draco, bo czas nas goni - rzekł, a ja z ociąganiem i lekkim niedowierzaniem podszedłem do niego, zachowując bezpieczną odległość.
- Będziesz musiał złapać mnie za ramię - powiedział, wyciągając prawą rękę w moją stronę - westchnąłem niczym męczennik i spełniłem ten warunek. Po chwili poczułem, że unosimy się kilka centymetrów w powietrzu. To było świetne ! Przynajmniej dopóki ten zbzikowany starzec nie zaczął mnie ciągnąć w stronę okna. Chyba zauważył moje "delikatne wahanie"...
- Ufasz mi, Draco ? - z grzeczności pokiwałem głową, ale szczerze mówiąc nie potrafiłem się zdobyć na zaufanie w stosunku do niego. Głównie z powodu mojej próby zamordowania go, ale mniejsza z tym. Ostatecznie okazało się, że nie słusznie go oskarżyłem o chęć zemsty. To nie był ten typ czarodzieja na szczęście. Chwilę później pojawiliśmy się w moim rodzinnym domu. A może jednak nie ? Wyglądał trochę inaczej. nie umiałem dokładnie sprecyzować co było nie tak, ale byłem pewny, że coś na pewno i wtedy poczułem, że coś przez mnie przebiega jakbym był duchem ! Osłupiały dostrzegłem tylko oddalającą się jasną czuprynę. Wtedy mnie olśniło.
- Dumbledore...
- Tak ?
- Jesteśmy w przeszłości ?
- Szybko się domyśliłeś.
- Gin... To znaczy jedna moja była czytała od czasu do czasu mugolskie książki i przypomniało mi się, że kiedyś mówiła coś na temat "Opowieści wigilijnej"...
- Dobry trop, Draco. Widzisz, Dickens był czarodziejem i przytrafiło mu się coś podobnego. Jakaś dusza, która nie zaznała spokoju chciała uchronić go przed pośmiertną karą za jego liczne grzechy i wysłała do niego trzy duchy silnie powiązane z Bożym Narodzeniem. Wiedział, że nie może opowiadać tego wszystkim, więc opowiedział swoją historię poprzez napisanie mugolskiej opowiastki. Czy pamiętasz coś z tej książki ?
- Nie,jak mówiłem ktoś tylko mi o niej wspomniał. Gostka odwiedziły trzy duchy, które chciały żeby się poprawił i tyle, ot cała moja wiedza na temat tej książki - drops pokiwał głową ze zrozumieniem i razem poszliśmy korytarzem w tą samą stronę w którą pobiegł taten malec, którym tak notabene byłem ja. Weszliśmy do salonu. Był duży i bogato urządzony. Meble były z ciemnego drewna, fotele był obite w satynowe poduszki, a ściany były jadowicie zielone z mnóstwem nabazgranych, srebrnych zawijasów. W rogu stała wielka, idealnie przystrojona przez skrzaty choinka. Siedział koło niej mały ja i bawił się jakimiś czarodziejskimi zabawkami. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Narcyza i nie zwracając na nas najmniejszej uwagi podeszła do synka. Przez chwilę na jej twarzy mogłem dostrzec uśmiech, ale po chwili znów stała się chłodna i opanowana jak na arystokratkę przystało.
- Mama ! - zawołał siedmioletni blondynek. - Pobawisz się ze mną w chowanego ?
- Później synku. Odłóż zabawki i zachowuj się. Zaraz przyjdzie tatuś z naszymi gośćmi i musisz być grzeczny. Pobawimy się później, zgoda ?
- Zawsze tak mówisz - wypomniał jej naburmuszony chłopiec, ale nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo wszedł mój ojciec z panią Zabini i Blaisem, którego właśnie tamtego dnia poznał.
- Pamiętasz tamte święta, Draco ?
- Jak przez mgłę. Wyryło mi się tylko kilka momentów, a reszta najwyraźniej była taka jak co roku. Sztywna, szykowna impreza dla tłumu arystokratów urządzana przez moich rodziców. Nigdy nie było normalnych świąt.
- A te kilka momentów ? Czy to jest jeden z nich ? - spytał drops i w tym momencie znaleźliśmy się u mnie w pokoju. Stałem obok swojego łóżka, a ojciec dawał mi ostrą reprymendę. Nie chciałem tego komentować, ale Dumbledore patrzył na mnie oczekującym wzrokiem, wiec przełamałem się i zacząłem wspominać.
- Z Blaisem postanowiliśmy wywinąć kawał... Cała "impreza" została zrujnowana. Ojciec był wściekły, a matka wyraźnie zawiedziona...
- Zszargałeś dobre imię naszej rodziny ! - wrzeszczał mój ojciec. Był wtedy naprawdę wściekły. Z Dumblem zobaczyliśmy wtedy coś co pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Nie chciałem żeby ktoś to oglądał, ale wątpiłem, by udało mi się tego starucha odciągnąć stamtąd. O tuż młody Draco odburknął coś swemu ojcu, a ten wściekły taką odpowiedzią spoliczkował go. Do tej pory pamiętałem ten ból i to nie tylko ten twarzy. Przyjrzałem się teraz ojcu. Zauważył, że na twarzy mignął mu szok. Chyba sam nie wierzył, że to zrobił. Ba ! Nawet lekko zbladł i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
- On nie chciał tego zrobić. Poniosło go i tyle. Zresztą naprawdę go wtedy zdenerwowałem. Poza tym żałował tego. Nie przeprosił oczywiście, bo nie umiał, ale w najbliższym czasie unikał mnie jednocześnie ciągle dając mi jakieś prezenty. Miał wyrzuty sumienia i chciał mi to wynagrodzić - powiedziałem byłemu dyrektorowi, który pokiwal głową nie komentując tego. W sumie było mi głupi, że to oglądaliśmy. Akurat te święta. Chociaż w sumie inne nie były lepsze, ale gorsze na pewno, choć ojciec już nigdy więcej nie podniósł na mnie ręki. Był surowy, z każdym dniem coraz bardziej, widząc jakiego rozpuszczonego bachora ze mnie zrobił, ale nigdy więcej mnie nie uderzył.
- Oczywiście incydent nie uszedł mi płazem. Matka nie wiedziała co się stało, więc nie rozumiała czemu ojciec niż z tym nie robił, a wręcz jakby mnie nagradzał dlatego sama wymierzyła mi swego rodzaju szlaban - powiedziałem jeszcze zanim polecieliśmy w zupełnie inne miejsce. Zatrzymaliśmy się w Hogwarcie.
- Zobaczymy święta na twoim czwartym roku nauki - oznajmił mi mój towarzysz na co pokiwałem głową. Nie pamiętałem, żeby wydarzyło się wtedy coś ciekawego...
- Ale to przecież Bal Bożonarodzeniowy podczas Turnieju Trójmagicznego... To było dwa tygodnie przed świętami !
- Owszem, Draco. Powiedzmy, że nagiąłem trochę zasady - odpowiedział mi głosem prawdziwego łobuza. Pokręciłem głową z politowaniem. W tym momencie zauważyłem siebie więc poszedłem w tamtym kierunku. Obserwowaliśmy jak tańczyłem z Pansy, kilkoma innymi dziewczynami i wygłupiałem się z kolegami ze swojego domu. Była już końcówka imprezy i niewiele osób jeszcze zostało. Wirowaliśmy z Pansy po parkiecie, kiedy nagle zderzyliśmy się z inną parą - Weasleyówną i jakimś Krukonem. Skrzywiłem się na ten widok, bo zaczeliśmy się wzajemnie wyzywać, kiedy McSztywna zainterweniowała. Wtedy byłem prawie pewny, że postawi nas w kątach, ale ona powiedział, że trzeba zacieśniać więzi pomiędzy domami i kazała nam zatańczyć jeszcze co najmniej dwa tańce z tym, że ja musiałem być w parze z Ginny, a moja koleżanka z tamtym chłopakiem. Pamiętałem, że byłem wściekły i podczas kiedy Parkinson wyzywała się z tamtym kolesiem, ja i ta siostra Weasleya staraliśmy się jak najbardziej uprzykrzyć sobie wzajemnie tten taniec. Spychałem ją na innych uczniów, a ona niby przypadkiem ciągle mnie deptała. Przy tym cały czas sobie dogryzaliśmy. Wbrew pozorom nawet nam (a przynajmniej mi) się to podobało. W końcu mogłem posprzeczać się z kims na tym samym poziomie intelektualnym (pomimo takiego brata jak Łasic była całkiem mądra i zdolna, no i świetnie grała w Quidditcha podobno, a to dobrze o kimś świadczy). Kiedy skończyli tańczyć znów spojrzałem na Dumbledore'a, który aż promieniował szczęściem widząc naszą dwójkę. I ja się pytam z jakiej paki ? Niestety nie zdążyłem spytać, gdyż pojawiliśmy się na Wieży Astronomicznej. Przez chwilę przestraszyłem się, że jesteśmy w tym miejscu o właśnie tym czasie i za chwilę zobaczę siebie celującego różdżką w profesora Dumbledore'a. Ale przypomniało mi się, że to przecież nie ta pora roku, a widząc stojącą przy barierce dziewczynę zrozumiałem gdzie i kiedy się znalazłem. Nie rozumiałem tylko po co. Nie mając wyboru stanąłem z boku przyglądając się scenie, która miała się za chwilę odbyć.
- Jadę do domu na święta... - powiedziała.
- I co z tego ? Po co mi to mówisz ? - spytał wrednie blondwłosy chłopak, który wlasnie wszedł na wieżę.
- Nie zgrywaj się, Malfoy. Pocałowaliśmy się, zapomniałeś już ? - warknęła.
- Możliwe... ale nie zostaliśmy parą...
- Bo wybiegłam stamtąd... - odpowiedziała skruszona.
- No właśnie ! Uciekłaś ! - krzyknął wściekły, nareszcie ukazując przed dziewczyną swoje emocje.
- Przepraszam, Draco - szepnęła po raz pierwszy wymawiając jego imię. Po jej policzku spłynęła łza, ale chłopak ani trochę się tym nie przejął. Nagle jakby powróciła do nie energia wrzasnęła, ścierając szybko łzy z policzków - A co twoim zdaniem miałam zrobić ?! Mój oraz moich przyjaciół wróg mnie całuje !
- Jestem twoim wrogiem ? - spytał udając szczere zdziwienie, ale pamiętałem, że czułem jeszcze lekkie rozczarowanie, jednak nie dałem tego po sobie poznać.
- Wiesz, Malfoy... Sama nie wiem... To zależy od Ciebie... Na co dzień zachowujesz się właśnie tak, ale są takie momenty kiedy widzę w Tobie przyjaciela, a nawet kogoś więcej.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi - syknął.
- Wiem, ale pomyśl... Te wszystkie razy kiedy mi pomogłeś. One nic nie znaczą ? To wszystko co wspólnie przszliśmyv ?
- Znaczą, nawet nie wiesz jak wiele, ale...
- Ale ? - spytała i jakby uruchomiła jakiś zapłon, bo moja młodsza wersja niemal wybuchła.
- JESTEM ŚMIERCIOŻERCĄ GINNY ! NIE Z WYBORU, ALE JEDNAK ! SPÓJRZ ! -krzyknął odkrywając swoje lewe przedramię- CZY WŁAŚNIE TAKIEGO CHCESZ MIEĆ CHŁOPAKA ?! Z KIMŚ TAKIM CHCESZ DZIELIĆ RESZTĘ SWOJEGO ŻYCIA ?! KRÓTKIEGO ZRESZTĄ ZWAŻAJĄC NA TO CO MOGĄ CI ZROBIĆ GDY SIĘ DOWIEDZĄ O TYM CO NAS ŁĄCZY ! - naciągnął rękaw, czekając na jej reakcję.
- Jeśli właśnie taki jesteś... To takiego chcę chłopaka i nie obchodzi mnie to kim jesteś, ale jaki jesteś i co masz tutaj - powiedziała cicho wskazując jego serce.
- To nie ma sensu, Ginny. Może kiedyś dowiesz się co tu się stało... Obliviate... - szepnął przykładając różdżkę do jej skroni. Po chwili zemdlała, a niewzruszony tym chłopak poszedł jak najdalej od tamtego miejsca. To była nawet smutne... A ja do tej pory pamiętam co myślałem wymawiając zaklęcie zapomnienia.
"Zapomnij o każdym dobrym wspomnieniu, które wspólnie utworzyliśmy. Zapomnij o uczuciu jakim mnie darzysz. Zapomnij o tym kim dla Ciebie jestem. Zapomnij o mnie i łudź się dalej, że Potter jest twoją jedyną miłością i to właśnie jego kochasz"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz