niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział V

Tak sobie cieszyłam się ze swojego przydziału. Nie specjalnie lubiłam Hufflepuff. Podobno były tam same cioty, a ja chyba zaczęłam do nich należeć. Teraz jednak gdy minęło trochę czasu zrozumiałam, że to brednie. Przekonanie o tym, że Puchoni są gorsi wzięło się od rzadkich cech takich jak szczerość, pracowitość i dobroć. No cóż ja chyba nie należałam do zbyt dobrych ludzi, ale byłam gadatliwa, pracowita i raczej w miarę uprzejma. Ale dość o tym, bo zaczyna się robić nudno ;) Zamierzam opowiedzieć wam jak dostałam  się do drużyny Quidditcha i jak zostałam z niej wywalona. Zaczęło się od tego, że w sobotę odbywały się nabory, a ja poszłam popatrzeć i do tej pory zastanawiam się na co. Nie zrozumcie mnie źle, ale latanie na miotle i ogólnie gra to raczej nie jest najlepsza strona mojego domu. Kapitan nie miał w czym wybierać. Przyszło może 15 osób, a z tego może cztery w ogóle umiały dosiąść miotły, choć może trochę przesadzam. W każdym razie jestem osobą bardzo bezpośrednią i impulsywną. Widząc jak jedna dziewczyna już chyba po raz setny próbuje wzbić się w powietrze po prostu nie wytrzymałam. Zeszłam z trybun i szybkim krokiem podeszłam do niej, wyrywając miotłę.
- Hej ! Co robisz ?! - wrzasnęła wściekła. Tak w sumie to się jej nie dziwię. Wiecie ja pierwszoklasistka zabierająca coś, a następnie krzycząca na nią - laskę z piątego roku. 
- Jak nie umiesz grać to po co przyszłaś ?! Już i tak jest u nas trudno z doborem członków drużyny. Dziwię się, że Cedric jeszcze was stąd nie przepędził.
- Nas ?
- Bezmózgich lasek, które przyszły tu tylko po to, żeby go poderwać - odpowiedziałam i to niezbyt miło. Chwała Merlinowi, że Helga nie mogła tego usłyszeć. I tak było mi już mega wstyd. Spłonęłam rumieńcem i jęknęłam coś w stylu przeprosin, ale nawet ja nie zrozumiałam tego bełkotu, pomimo że należał właśnie do mnie.
- To może pokażesz jej jak się lata ? - spytał mnie kapitan drużyny, którym był Cedric - przystojniak z tego samego rocznika co dziewczyna, którą właśnie zmieszałam z błotem. Na te słowa poczerwieniałam jeszcze bardziej, ale chwyciłam miotłę, którą mi podał. Był to Nimbus 1500. Uznałam, że to całkiem niezły model po czym z duszą na ramieniu bez wahania wsiadłam na nią i wzniosłam się ku górze. Diggory pokiwał głową z uznaniem i sam wsiadł na jedną z tych gorszych. 
- Marie - zwrócił się do mnie po imieniu, co mnie bardzo zaskoczyło - wszyscy,którzy są w tej chwili na miotłach mają zadatki, żeby dostać się do drużyny teraz zagramy mecz, żebym mógł już na sto procent określić kto się dostał, a ty właśnie otrzymałas szansę, by również spróbować. Akurat brakuje jednej osoby do gry. Pokaż co potrafisz. 
Uśmiechnął się, ale chyba chciał mi jedynie dać swego rodzaju nauczkę. Nie spodziewał się, że umiem choć trochę grać i tu się nieźle pomylił. Tata uczył mnie od najmłodszych lat i wiem, że byłam tak na poziomie trzeciej klasy, ale to i tak lepiej niż zdecydowana większość Puchonów. Mecz ogółem był świetny, grałam na pozycji Ścigającej i wydaje mi się, że było całkiem nieźle.
- Super mecz, a teraz tegoroczny skład - oznajmił z wielkim entuzjazmem. - Maxine O'Flaherty i Anthony Rickett zostają Pałkarzami. Obrońcą będzie Herbert Fleet, a Szukającym ja. Natomiast Ścigającymi zostają Heidi Macavoy, Malcolm Preece i Marie White.
Zaniemówiłam. Nie spodziewałam się tego. Byłam przecież w pierwszej klasie! Zresztą nie tylko ja nie mogłam w to uwierzyć...
- Ale jak to ?
- Ona jest pierwszoroczną!
- Wcale nie grała tak dobrze! - zewsząd dało się słyszeć podobne okrzyki, ale Cedric powiedział mi później, że to z zazdrości i urażonej dumy. Chyba miał rację. Nie wziąłby mnie gdybym się nie nadawała. W każdym razie byłam mimo wszystko mega szczęśliwa. Szkoda, że tak krótko byłam w drużynie, ale myślę, że na to zasłużyłam po tym co zrobiłam.

 ***

 Dzisiejszego dnia nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, więc namówiłam Alex i Danielle, abyśmy poszły pooglądać nabory do drużyny Quidditcha. Na trybunach zajęłyśmy miejsca obok stanowczo niezadowolonych z naszego towarzystwa chłopaków z naszej klasy. Szczerze, sama też nie byłam z tego powodu szczęśliwa, ale te miejsca były najlepsze! Oczywiście jak to przystało na Lamy z naszego rocznika musieli oni rzucać w naszą stronę bardzo słabymi ripostami. Debile nie ogarniali, że w ten sposób się tylko ośmieszają. Kiedy na boisku pojawił się kapitan prowadzący nabory wszyscy z uwagą zaczęli go słuchać . Po krótkim wstępie uczniowie podzieli się na kilka grup zależnych od tego kim chcieliby być w drużynie. Nagle w tłumie szukających dostrzegłam znajomą postać. To był Louis. W tamtym momencie wybuchłam głośnym i niekontrolowanym śmiechem, przez co wszyscy zaczęli patrzeć na mnie jak na idiotkę.
- Elene, co ci odwala ? - zapytała zdezorientowana Alex.
- Chochlik przyszedł na nabory! - krzyknęłam ledwie powstrzymując śmiech. Wtedy cały nasz rocznik będący na trybunach poszedł w moje ślady chichocząc bez opamiętania. 
– Myślałam, że skrzaty nie latają na miotłach tylko służą czarodziejom… Wiesz, mam wolną posadę dla ciebie. Idealnie byś się nadawał na mojego niewolnika - zwróciłam się do chłopaka z wrednym uśmieszkiem. Jego mina była bezcenna! Podobało mi się dogryzanie mu. To było przezabawne i zawsze poprawiało mi humor. 
- Zamknij się Pustoto! - odgryzł się najbardziej żałosnym tekstem jaki mógł użyć.
- Jak śmiesz !?! Gdzie twój szacunek do Pani !?!- udałam wielce oburzoną. Poniżyłam "Mojego Sługę" przy wszystkich, a na dodatek on sam się jeszcze ośmieszał nie potrafiąc się mi sensownie odpowiedzieć. Żal mi go było, no ale cóż, to już nie moja wina, że był nieudacznikiem. W pewnym momencie jego psychika nie wytrzymała i zbiegł z boiska. Odprowadził go potępiający wzrok wszystkich obecnych przy tym Ślizgonów. Wzruszyłam ramionami i ponownie spojrzałam w stronę zawodników. Uchwyciłam jeszcze potępiające spojrzenie Alex, które mnie trochę zdziwiło. To moja przyjaciółka była specem od wredoty. Była w tym mistrzem, więc nie rozumiałam o co jej chodzi. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądałam się jak wspólnie z Danielle schodzą z trybun. Byłam taka zamyślona nad ich reakcją, że nie zauważyłam kiedy skończyły się testy sprawdzające, a kapitan Marcus Flint zaczął ogłaszać skład tegorocznej drużyny. Tych ogłoszeń starałam się już słuchać w najwyższym skupieniu.
- Miles Bletchley! Zostajesz Obrońcą, Ślicznotko. Wy dwaj! Lucjan Bole i Derrick Peregrine będziecie Pałkarzami. Pucey, my dwaj bez zmian jesteśmy Ścigającymi i dochodzi do nas Graham Montague. Malfoy, mógłbyś zostać nowym Szukającym, ale jesteś za młody.
- Wcale nie - syknął chłopak. Po czym podszedł do Flinta i zaczął mu coś zawzięcie tłumaczyć. Kapitan pokiwał głową z dziwacznym uśmiechem samozadowolenia i oznajmił, że blondasek jest w drużynie. Bardzo mnie ciekawiło jakim cudem, ale uznałam, że w tej chwili ważniejsza jest sprawa Alex. Szybko udałam się do naszego dormitorium i szczęśliwie zastałam w środku tylko ją.
- Ej, czemu poszłaś ? O co chodzi ?
- Przesadziłaś. Widziałaś w jakim on był stanie ?
- Ehhh... No tak i co z tego ? Nie lubię go i to po prostu ciota. 
- Fakt... Trochę ciotą jest, ale naprawdę przesadziłaś.
- Jakbyś ty nigdy tego nie zrobiła, bo ty to taka święta jesteś.
- Nie jestem i każdy kto mnie dobrze zna wie o tym, ale ja mam umiar i nie poniżam kogoś przy WSZYSTKICH.
- Dobra, może masz trochę rację, ale to moja sprawa jak innych traktuję, a chciałabym zaznaczyć, że tylko na nim się wyżywam. Nikim więcej.
- Nie no, gratulacje - warknęła i wyszła, trzaskając drzwiami, a ja zaczęłam zastanawiać się nad swoim postępowaniem.






Rozdział znowu krótki za co bardzo przepraszam. Następny będzie ciekawszy i nieco dłuższy, choć nie obiecuję, bo u mnie to się zawsze źle kończy ;) Ach no i podziękowania dla mojej przyjaciółki Doroty,która napisała początek narracji Elene ;) Czyli jakieś 15/20 zdań, które szczerze powiedziawszy nieco poprawiłam, bo było mnóstwo powtórzeń i innych językowych błędów, ale poza tym te zdania należą w zupełności do cb ;) Z tym, że obawiam się, że kariery jako polonistka nie zrobisz :P Pozdrawiam wszystkich i życzę udanego Sylwestra :)


czwartek, 25 grudnia 2014

Miniaturka - Draco's Christmas Carol (cz.1)

Miniaturka świąteczna ! Wiem, ze nie jest idealna, ale włożyłam w nią naprawdę wiele serca i jest moją pierwszą w życiu, więc bardzo bym chciała, żeby wam się spodobała. Postaram się jutro dodać drugą część, która jest już w połowie napisana. Ach no i wspaniałego Sylwestra, bo święta to już się kończą, więc nie ma co ;) Ściskam i zapowiadam rozdział w tą niedzielę. Taka tam magia przewidywania różnych zdarzeń xD A teraz miłego czytania :)
 

Opowieść wigilijna

Gdy zadzwonił budzik nie wstałem od razu, bo po co ? Pracowałem we własnej firmie. No, ale mimo wszystko wypadało się tam pojawić, a ja tak się składa byłem arystokratą i wiedziałem jak się zachować dlatego po długim leżakowaniu w końcu wstałem i niespiesznie przygotowałem do wyjścia. Otwierając już frontowe drzwi mojej posiadłości kątem oka zerknąłem na kalendarz -24 grudnia- jak ja nie znosiłem tego dnia ! Po co ktokolwiek je stworzył ?! Z wyraźnie zepsutym humorem teleportowałem się przed budynek z robiącym spore wrażenie napisem "C. M&Z&N". Była to nazwa mojego swego rodzaju sklepu. A raczej skrót, bo pełna nazwa to Company Malfoy&Zabini&Nott. Czyli jak się domyślacie byłem jedynie współwłaścicielem co mnie czasem cieszyło, a innym razem poważnie wkurzało. W środku powitał mnie wściekły Blaise.
- Jak zwykle się spóźniasz ! Przecież umawialiśmy się na rano, że odbędziemy naradę w sprawie naszej firmy !
- Sory Zabini, ale to ja będę decydował kiedy przyjdę i czy w ogóle.
- Och, przepraszam Jaśnie Arystokratę, ale są rzeczy ważniejsze niż jego nastroje.
- Niby co ?! - warknąłem.
- Uspokójcie się ! - krzyknął Teodor. - Chodźmy już do biura. - pokiwaliśmy głowami na znak zgody i ruszyliśmy z kumplem. Nie żebym był mu jakoś posłuszny, ale po prostu Nott był takim jakby ochłodzeniem temperamentu mojego i Blaise'a. Bardzo się przydawał, gdyby nie jego "umiejętność" zaprzestania kłótni Blaise vs Draco, firma dawno by się rozpadła. Usiedliśmy w wygodnych fotelach i wtedy coś zauważyłem. 
- Gdzie się podziali klienci i nasi wszyscy pracownicy ? - spytałem dalej wyglądając zza szyby w gabinecie. Nie słysząc odpowiedzi odwróciłem się, widząc ich zakłopotane miny. Już wiedziałem co te debile zrobiły !
- Czy wy wysłaliście ich do domu z powodu świąt ?!
- Smoku, uspokój się. Przerabiamy to co roku. Ja rozumiem, że nie znosisz świąt, ale nie rób wszystkiego żeby inni też zaczęli...
- Nie obchodzi mnie wasze zdanie, Nott ! Oni mają wrócić do pracy, a sklep ma być otwarty ! Ja wychodzę !
- Draco ! Poczekaj !
- Zostaw go Blaise. Jemu już nic nie pomoże... - usłyszałem jeszcze Teodora, a także chwilę później przyciszony głos Zabiniego :
- Może miłość ? Wiesz, ja złagodniałem dzięki Dafne...
- Nie sądzę. Zwłaszcza gdy teraz ma tą całą Astorię za narzeczoną. 
- Ale wiesz ona chyba coś do niego czuje, a przynajmniej tak mi się wydaje...
- I co z tego ? Obaj dobrze wiemy, że jego serce jest od kilku lat zajęte przez pewną rudą osóbkę, którą rzucił z byle powodu. Ale ją kocha pomimo swojej natury. 
- SŁYSZAŁEM ! - wydarłem się wściekły. - I nie zamierzam tolerować takich kłamstw na mój temat ! - powiedziałem jeszcze na pożegnanie i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Co niby oni mogli wiedzieć ?! Tamten rozdział już dawno był skończony. Koniec i kropka. Teraz ma Astorię i faktycznie jej nie kocha, ale miłość NIE ISTNIEJE. Panna Greengrass jest ładną i mądrą, a co najważniejsze czystokrwistą czarownicą i to mu w zupełności wystarcza. Nadal zły na kumpli szedłem zaśnieżonymi uliczkami Londynu i w pewnym momencie zobaczyłem Ginny Weasley. Skrzywiony minąłem ją jak najszybciej. Chyba mnie nie zauważyła i tym lepiej dla niej. Jeszcze odżyłyby w niej stare uczucia, widząc moją powalająco przystojną buźkę, ale z drugiej strony cierpiałaby, a to należy się każdemu zdrajcy krwi. Idąc tak zastanawiałem się co ja takiego kiedyś w niej widziałem. Okej, niech będzie, że całkiem ładna i niegłupia, ale błagam ! Była Pottera, tak biedna, że aż dziw, że jeszcze nie zaczęła żebrać, a w dodatku zadaje się ze szlamami i innymi ścierwami, włącznie z jej zapchlonym braciszkiem, Ronem czy jak u tam. Z tymi myślami nareszcie dotarłem do swojego domu. Była to ogromne i bardzo stare domostwo na obrzeżach magicznej części tego miasta. Gustownie i bogato urządzone, a mieszkałem tam tylko ja i kilka skrzatów. Cisza i spokój. Zdecydowanie to najbardziej ceniłem w tym domu. Niestety miało zostać to niedługo zakończone przez moją narzeczoną, która od kilku tygodni błaga bym zgodził się przyjąć ją pod swój dach. Z jednej strony żałosne, ale z drugiej kto, by się oparł mojemu zajebistemu ciału, pięknej buźce, pociągającemu uśmiechowi i zalotnej mince, a już zwłaszcza tej z udziałem moich zajebistych brwi.






 Kiedy wróciłem do domu zabrałem się za papierkową robotę. Było już bardzo późno i ciemno kiedy udalem się do swojej sypialni. W całkowitej ciszy, w pustym pomieszczeniu nagle coś usłyszałem,
- Paniczu ! - szepnął ktoś melodyjnie, ale w taki sposób, że przeszły mi ciarki po plecach. Nasłuchując źródła dźwięku w całkowitej ciemności zacząłem podejrzewać, że już całkiem zbzikowałem i wtedy poczułem, że ktoś dźgnął mnie palcem w ramię. Odwróciłem się powoli, napotykając na swojej drodze zgasły kominek, a poza nim pustkę. Trochę przestraszony chciałem coś powiedzieć, ale wtedy znowu poczułem to zimne dotknięcie i tym razem odwróciłem tylko głowę. Znowu nic. Zmarszczyłem brwi i ze złością gwałtownie przekręciłem głowę, patrząc przed siebie. W tym momencie wrzasnąłem przerażony. Zaledwie dwa cale ode mnie znajdowała się czyjaś srebrzysta twarz ! Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to Nimfadora Tonks - moja kuzynka, a dla jasności nieżywa od kilku lat kuzynka.
- Ni-mfa-dora - wyjąkałem z przerwami cały osłupiały.
- Dra-co - odpowiedziała mi zjawa i wtedy się zdenerwowałem. Nie będzie mnie jakiś trup przedrzeźniał ! Mogła być nawet niebezpieczna, ale nie będzie mnie tak traktować ! Jestem Malfoyem nie bez powodu.
- Spadaj - warknąłem.
- Przykro mi, Draco - zrobiła przy tym taką minę jakby mówiła prawdę - ale nie mam takiego zamiaru.
- Powiedziałem : WYNOCHA !
- A ja powiedziałam, że mimo to zostanę - stwierdziła bardzo poważnie, a jej głos był tak zimny, że aż namacalny. To mnie trochę ostudziło.
- Posłuchaj, nie obchodzi mnie kim jesteś i czego chcesz. Masz po prostu zostawić mnie w spokoju. Ja w każdym razie idę z tego pokoju i jak wrócę Ciebie ma tu nie być. Rozumiemy się ? - spytałem i nie czekając na odpowiedź ruszyłem w stronę drzwi. Niestety duch (?) złapał mnie lodowatą ręką. Spróbowałem się wyrwać, ale trzymała mnie w żelaznym uścisku. W końcu zrezygnowany (za jej zgodą) usiadłem i spytałem kim jest i czego ode mnie oczekuje.
- Jestem Nimfadora Vulpecula Lupin, twoja kuzynka.
- Aha, a tak na poważnie ? - spytałem znudzony. - Jestem poważnym człowiekiem i nie mam czasu na jakieś pierdoły.
- Nie wątpię, Draco i masz rację. Nie jestem Nimfadorą - oznajmiła, na co klasnąłem w dłonie tryumfalnie.
- Jestem jej duchem - moja radość natychmiast się ulotniła. Czułem, że blednę, no i byłem (o dziwo!) troszkę zakłopotany. No, bo w pewnym sensie będąc Śmierciożercą, przyczyniłem się do jej śmierci. Po dłuższej ciszy odważyłem się odezwać.
- A czy... Nie powinnaś być teraz gdzieś... no sam nie wiem... gdzieś indziej, po drugiej stronie, czy coś ? 
- Możliwe, że powinnam, ale duchy zostają po tej stronie kiedy coś je dręczy lub czegoś nie zdążyły załatwić, a głównym powodem mojego pozostania na Ziemi jest Ted. Dopóki szczęśliwie nie dożyje późnej starości otoczony zewsząd kochającą go rodziną i przyjaciółmi ja nie zaznam spokoju. Z tego samego powodu, również mój mąż jest tutaj wśród żywych...
- No to tego... Jeszcze długie lata przed wami, by w końcu przejść na drugą stronę... - trafnie zauważyłem. - Ale czemu nie przyprowadziłaś ze sobą Lupina i czemu wcześniej nikt cię nie widział ? - spytałem zaciekawiony, ale ona jedynie uśmiechnęła się smutno, nie udzielając mi odpowiedzi, co nie kryjąc mocno mnie zirytowało. Chciałem już zwrócić jej uwagę, że to niegrzecznie, ale ta jak na złość zmieniła temat.
- Jestem tutaj, aby ci pomóc.
- Ciekawe w czym... - warknąłem. Zaczynała mnie denerwować...
- W ratowaniu twojej duszy - ciągnęła niezrażona. - Jest ona skazana na wieczne męki i bezcelowa tułaczkę po Ziemi. Na szczęście jest dla Ciebie nadzieja. Musisz się zmienić. Pewnie postronny obserwator uznałby, że twoja dusza już dawno została stracona, ale jest coś co sprawia, że jesteś jeszcze do odratowania. Wiesz, co to ? - pokręciłem głową.
- MIŁOŚĆ ! - krzyknęła radosna,niczym mała dziewczynka,która dostała ulubiony słodycz. - Można Cię uratować, bo mimo wszystko potrafisz kochać.
I właśnie w tym momencie się otrząsnąłem. Przecież to był jakiś absurd ! Miłość nie istnieje, a moja dusza... no cóż akurat ona faktycznie mogła być zagrożona, ale mówi się trudno i dokładnie to samo powiedziałem swojej kuzynce. Muszę przyznać, że patrząc na mnie miała tak smutny wzrok, że nawet mi nie wiedzieć czemu było przykro. W końcu odezwała się, a jej głos ociekał desperacją...
- Draco... przecież kochasz swoich rodziców, a nade wszystko . Nie wypieraj się tego, proszę. Nie zmieni to twoich uczuć, za to osłabną twoje szanse na odkupienie - nieznacznie skrzywiłem się na jej słowa i zawzięcie kiwając głową zacząłem krążyć po pokoju. W końcu podjąłem decyzję. Przecież tak w sumie nie miałem za wiele do stracenia... Prawda ?
- Okej, jeśli musisz to mi pomóż...
- Ja już swoje zrobiłam. Teraz kolei na innych.
- Innych ?
- Żeby Ci pomóc wykorzystałam magię świąt - pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Aham... - przytaknąłem.
- Udało mi się przywołać trzy duchy, które spróbują Ci pomóc, a także przy okazji dostaną szansę na załatwienie swoich spraw poprzez twoją osobę. Ja niestety nie mogę już nic więcej dla Ciebie zrobić, ale nieskromnie stwierdzam, że to i tak dużo - uśmiechnęła się łobuzersko przy ostatnim zdaniu i znowu posmutniała.
- Moja wizyta dobiega końca, więc pokrótce - odwiedzą Cię trzy znajome duchy, każdy gdy wybije północ, nie tylko oni mają pomóc Tobie, ale również Ty im, więc bądź grzeczny i miły - mrugnęła mi z szerokim uśmiechem, a następnie... przytuliła. Zadrżałem z zimna, ale ona nie zwróciła na to uwagi ściskając mnie jeszcze mocniej, a ja niezbyt chętnie to odwzajemniłem. 
- Już się nie zobaczymy... - szepnęła i przysiągłbym, że zapłakałaby gdyby potrafiła (duch i te sprawy...).
- Nigdy ? - spytałem zdziwiony.
- Czy nigdy ? Tego nie umiem Ci powiedzieć, ale za twojego życia już na pewno nie, ale jeśli się postarasz i wykorzystasz szansę jaką Ci daje to może po śmierci w jakimś lepszym świecie ? - pokiwałem głową, ale sam nie byłem pewny czy chciałbym ją zobaczyć. Byłem chyba na to zbyt oszołomiony i przemarznięty od chłodu jej ciała... Właśnie... Jej ciało... Czemu przeze mnie nie przenikało ? Czyżby ta cała magia świąt ? Zastanawiałem się, ale nigdy już nie miałem się tego dowiedzieć... W pewnym momencie oderwała się ode mnie i ruszyła w stronę okna ze zbolałą miną. Zapewne ta scena mogła być wzruszająca i bardzo dramatyczna, ale w tym momencie potknęła się o leżący na podłodze niewielki kufer i runęła jak długa tuż przede mną.
- Ktoś tu chyba nie umie chodzić - powiedziałem uśmiechając się przy tym wrednie, ale jak przystało na arystokratę pomogłem jej wstać. Chyba była zła na swoją niezdarność i gdyby nie to, że była cała srebrnobiała zaczerwieniłaby się. W każdym razie nie szczędziła języka, mrucząc pod nosem szereg różnych przekleństw (musiała naprawdę mocno przyrżnąć, bo to jej się nie zdarzało) i usłyszałem również coś w stylu "Głupia cielesna forma! Dobrze, że to tylko na dzisiejszą noc...", ale nie jestem pewny, czy na pewno tak to brzmiało...
- Dobra, teraz naprawdę się żegnam. Do zobaczenia, Draco. Ach i powodzenia tak w ogóle.

Miała już dłoń na parapecie, gdy niespodziewanie odwróciła się z miną osoby, która na całe szczęście przypomniała sobie o czymś ważnym. 
- Draco, możesz coś dla mnie zrobić ? 
- To zależy...
- Powiedz mojej matce, że Teddy WCALE nie wygląda słodko w tych różowo-niebieskich ciuszkach, i że nie życzę sobie by krzywdziła tym wdziankiem moje dziecko. Ach i pozdrów ją ode mnie - zadowolona, że załatwiła już wszystkie sprawy z szerokim uśmiechem wyleciała przez okno. SERIO, wyleciała przez moje okno... Chciałem właśnie przemyśleć to co się wydarzyło, ale poczułem się nagle bardzo słabo i zacząłem osuwać się na podłogę. Chwilę później przed moimi oczami zapanowała całkowita ciemność, a ja zwyczajnie zasnąłem...




Obudził mnie zegar wybijający północ. Chciałem właśnie przekręcić się na drugi bok, by z powrotem zasnąć, ale przypomniały mi się wydarzenia z przed kilku godzin. Zerwałem się rozbudzony i rozejrzałem po sypialni. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że leżę w łóżku, pomimo tego, że zasnąłem na podłodze (tak, wiem ja wielki arystokrata zasnąłem na podłodze, porażka całkowita). Zastanowiło mnie to, ale uznałem, że pewnie skrzaty przeniosły mnie do łóżka. Odczekałem trochę i kiedy było już kilka minut po 24 zacząłem myśleć, że to wszystko mi się przyśniło. Nieco zły, że dałem ponieść się wyobraźni ponownie się położyłem, jednak poprawiając poduszkę znalazłem niewielką figurkę smoka, który zaczął chodzić po mojej ręce. W pewnym momencie zionął miniaturowym ogniem, który uformował się w słowa: "Gdy kiedyś zwątpisz, pamiętaj o jednym. Zwątpienie niszczy, siejąc niepewność, dlatego postaraj się go unikać. Wierz w siebie i swoje przekonania, ufając przy tym swemu sercu i umysłowi, a na pewno nie zbłądzisz". Uznałem to za dowód podarowany przez Dorę, bym miał pewność, że to wszystko naprawdę miało miejsce. 
- Bez urazy Smoczku, ale pie*rzysz takie farmazony jak sam Dumbledore - powiedziałem nieco rozbawiony i naprawdę nie spodziewałem się, że ktoś mi odpowie !
- W rzeczy samej, Draco. Widzisz to ja pomogłem wyczarować to Nimfadorze. Daje doskonałe rady i mówi wieloznaczne przysłowia, które będą Ci potrzebne w danym momencie. Osobiście tchnąłem w niego życie, więc większość jego słów może wydawać się podobna do tych moich.
O mały włos nie spadłem z łóżka słysząc głos byłego dyrektora. Normalnie zwał (czy jak to mugole nazywają?). 
- P...profesor Dumbledore ? - spytałem oniemiały.
- W rzeczy samej chłopcze ! - klasnął uradowany. - Jestem pod wrażeniem twojej elokwencji - pochwalił mnie, a ja zszokowany dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, że kpi sobie ze mnie w żywe oczy. Pewnie zwróciłbym mu uwagę, odgryzając się jakoś zapamiętale, ale przypomniały mi się okoliczności naszego ostatniego spotkania.
- Co się stało, Draco ? Rozumiem, że to dla Ciebie szok, ale Nimfadora chyba Cię ostrzegała.
- Mówiła o trzech duchach, które mnie odwiedzą...
- Więc wiesz ! Ale w takim razie w czym tkwi problem ?
- Nie wiedziałem, że jednym z tych duchów jest pan.
- A to jakiś problem dla Ciebie, Draco ? - zmarszczył brwi, tak jakby naprawdę nie rozumiał. Chociaż może nie rozumiał. W końcu staruszek miał juz swoje lata. Z tysiąc na pewno... W momencie gdy to pomyślałem twarz mojego nauczyciela nachmurzyła się. Wyglądał jak małe, naburmuszone dziecko...
- Słyszę twoje myśli, Draco - okej, przyznaję. Zdziwiło mnie to i zakłopotało. W pewnym sensie to ja go zabiłem, a teraz miałem czelność go obrażać.
- Draco... ja się nie gniewam... - powiedział uspokajająco, a ja czułem w kościach, że nie chodziło o moje myśli, ale o ten "incydent" na Wieży Astronomicznej. Poczułem się trochę lepiej, ale stare poczucie winy odżyło i już nie chciało się odwalić. Ogarniało całe moje ciało, a ja nie mogłem nic na ta poradzić. Ponownie spojrzałem na siedzącego w fotelu przy moim stoliku mężczyznę. 
- To, co teraz ?
- Hmmm... Wydaje mi się, że teraz się przedstawię - powiedział wstając. - Jestem Albus Percival Brian Wulfryk Dumbledore, będący od kilku lat na emeryturze życiowej, a dzisiejszej nocy również Duch Minionych Świąt Bożego Narodzenia. Chodźmy Draco, bo czas nas goni - rzekł, a ja z ociąganiem i lekkim niedowierzaniem podszedłem do niego, zachowując bezpieczną odległość.
- Będziesz musiał złapać mnie za ramię - powiedział, wyciągając prawą rękę w moją stronę - westchnąłem niczym męczennik i spełniłem ten warunek. Po chwili poczułem, że unosimy się kilka centymetrów w powietrzu. To było świetne ! Przynajmniej dopóki ten zbzikowany starzec nie zaczął mnie ciągnąć w stronę okna. Chyba zauważył moje "delikatne wahanie"...
- Ufasz mi, Draco ? - z grzeczności pokiwałem głową, ale szczerze mówiąc nie potrafiłem się zdobyć na zaufanie w stosunku do niego. Głównie z powodu mojej próby zamordowania go, ale mniejsza z tym. Ostatecznie okazało się, że nie słusznie go oskarżyłem o chęć zemsty. To nie był ten typ czarodzieja na szczęście. Chwilę później pojawiliśmy się w moim rodzinnym domu. A może jednak nie ? Wyglądał trochę inaczej. nie umiałem dokładnie sprecyzować co było nie tak, ale byłem pewny, że coś na pewno i wtedy poczułem, że coś przez mnie przebiega jakbym był duchem ! Osłupiały dostrzegłem tylko oddalającą się jasną czuprynę. Wtedy mnie olśniło.
- Dumbledore...
- Tak ? 
- Jesteśmy w przeszłości ? 
- Szybko się domyśliłeś.
- Gin... To znaczy jedna moja była czytała od czasu do czasu mugolskie książki i przypomniało mi się, że kiedyś mówiła coś na temat "Opowieści wigilijnej"...
- Dobry trop, Draco. Widzisz, Dickens był czarodziejem i przytrafiło mu się coś podobnego. Jakaś dusza, która nie zaznała spokoju chciała uchronić go przed pośmiertną karą za jego liczne grzechy i wysłała  do niego trzy duchy silnie powiązane z Bożym Narodzeniem. Wiedział, że nie może opowiadać tego wszystkim, więc opowiedział swoją historię poprzez napisanie mugolskiej opowiastki. Czy pamiętasz coś z tej książki ? 
- Nie,jak mówiłem ktoś tylko mi o niej wspomniał. Gostka odwiedziły trzy duchy, które chciały żeby się poprawił i tyle, ot cała moja wiedza na temat tej książki - drops pokiwał głową ze zrozumieniem i razem poszliśmy korytarzem w tą samą stronę w którą pobiegł taten malec, którym tak notabene byłem ja. Weszliśmy do salonu. Był duży i bogato urządzony. Meble były z ciemnego drewna, fotele był obite w satynowe poduszki, a ściany były jadowicie zielone z mnóstwem nabazgranych, srebrnych zawijasów. W rogu stała wielka, idealnie przystrojona przez skrzaty choinka. Siedział koło niej mały ja i bawił się jakimiś czarodziejskimi zabawkami. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Narcyza i nie zwracając na nas najmniejszej uwagi podeszła do synka. Przez chwilę na jej twarzy mogłem dostrzec uśmiech, ale po chwili znów stała się chłodna i opanowana jak na arystokratkę przystało. 
- Mama ! - zawołał siedmioletni blondynek. - Pobawisz się ze mną w chowanego ?
- Później synku. Odłóż zabawki i zachowuj się. Zaraz przyjdzie tatuś z naszymi gośćmi i musisz być grzeczny. Pobawimy się później, zgoda ?
- Zawsze tak mówisz - wypomniał jej naburmuszony chłopiec, ale nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo wszedł mój ojciec z panią Zabini i Blaisem, którego właśnie tamtego dnia poznał.
- Pamiętasz tamte święta, Draco ? 
- Jak przez mgłę. Wyryło mi się tylko kilka momentów, a reszta najwyraźniej była taka jak co roku. Sztywna, szykowna impreza dla tłumu arystokratów urządzana przez moich rodziców. Nigdy nie było normalnych świąt.
- A te kilka momentów ?  Czy to jest jeden z nich ? - spytał drops i w tym momencie znaleźliśmy się u mnie w pokoju. Stałem obok swojego łóżka, a ojciec dawał mi ostrą reprymendę. Nie chciałem tego komentować, ale Dumbledore patrzył na mnie oczekującym wzrokiem, wiec przełamałem się i zacząłem wspominać.
- Z Blaisem postanowiliśmy wywinąć kawał... Cała "impreza" została zrujnowana. Ojciec był wściekły, a matka wyraźnie zawiedziona...
- Zszargałeś dobre imię naszej rodziny ! - wrzeszczał mój ojciec. Był wtedy naprawdę wściekły. Z Dumblem zobaczyliśmy wtedy coś co pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Nie chciałem żeby ktoś to oglądał, ale wątpiłem, by udało mi się tego starucha odciągnąć stamtąd. O tuż młody Draco odburknął coś swemu ojcu, a ten wściekły taką odpowiedzią spoliczkował go. Do tej pory pamiętałem ten ból i  to nie tylko ten twarzy. Przyjrzałem się teraz ojcu. Zauważył, że na twarzy mignął mu szok. Chyba sam nie wierzył, że to zrobił. Ba ! Nawet lekko zbladł i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
- On nie chciał tego zrobić. Poniosło go i tyle. Zresztą naprawdę go wtedy zdenerwowałem. Poza tym żałował tego. Nie przeprosił oczywiście, bo nie umiał, ale w najbliższym czasie unikał mnie jednocześnie ciągle dając mi jakieś prezenty. Miał wyrzuty sumienia i chciał mi to wynagrodzić - powiedziałem byłemu dyrektorowi, który pokiwal głową nie komentując tego. W sumie było mi głupi, że to oglądaliśmy. Akurat te święta. Chociaż w sumie inne nie były lepsze, ale gorsze na pewno, choć ojciec już nigdy więcej nie podniósł na mnie ręki. Był surowy, z każdym dniem coraz bardziej, widząc jakiego rozpuszczonego bachora ze mnie zrobił, ale nigdy więcej mnie nie uderzył.
- Oczywiście incydent nie uszedł mi płazem. Matka nie wiedziała co się stało, więc nie rozumiała czemu ojciec niż z tym nie robił, a wręcz jakby mnie nagradzał dlatego sama wymierzyła mi swego rodzaju szlaban - powiedziałem jeszcze zanim polecieliśmy w zupełnie inne miejsce. Zatrzymaliśmy się w Hogwarcie.
- Zobaczymy święta na twoim czwartym roku nauki - oznajmił mi mój towarzysz na co pokiwałem głową. Nie pamiętałem, żeby wydarzyło się wtedy coś ciekawego...
- Ale to przecież Bal Bożonarodzeniowy podczas Turnieju Trójmagicznego... To było dwa tygodnie przed świętami !
- Owszem, Draco. Powiedzmy, że nagiąłem trochę zasady - odpowiedział mi głosem prawdziwego łobuza. Pokręciłem głową z politowaniem. W tym momencie zauważyłem siebie więc poszedłem w tamtym kierunku. Obserwowaliśmy jak tańczyłem z Pansy, kilkoma innymi dziewczynami i wygłupiałem się z kolegami ze swojego domu. Była już końcówka imprezy i niewiele osób jeszcze zostało. Wirowaliśmy z Pansy po parkiecie, kiedy nagle zderzyliśmy się z inną parą - Weasleyówną i jakimś Krukonem. Skrzywiłem się na ten widok, bo zaczeliśmy się wzajemnie wyzywać, kiedy McSztywna zainterweniowała. Wtedy byłem prawie pewny, że postawi nas w kątach, ale ona powiedział, że trzeba zacieśniać więzi pomiędzy domami i kazała nam zatańczyć jeszcze co najmniej dwa tańce z tym, że ja musiałem być w parze z Ginny, a moja koleżanka z tamtym chłopakiem. Pamiętałem, że byłem wściekły i podczas kiedy Parkinson wyzywała się z tamtym kolesiem, ja i ta siostra Weasleya staraliśmy się jak najbardziej uprzykrzyć sobie wzajemnie tten taniec. Spychałem ją na innych uczniów, a ona niby przypadkiem ciągle mnie deptała. Przy tym cały czas sobie dogryzaliśmy. Wbrew pozorom nawet nam (a przynajmniej mi) się to podobało. W końcu mogłem posprzeczać się z kims na tym samym poziomie intelektualnym (pomimo takiego brata jak Łasic była całkiem mądra i zdolna, no i świetnie grała w Quidditcha podobno, a to dobrze o kimś świadczy). Kiedy skończyli tańczyć znów spojrzałem na Dumbledore'a, który aż promieniował szczęściem widząc naszą dwójkę. I ja się pytam z jakiej paki ? Niestety nie zdążyłem spytać, gdyż pojawiliśmy się na Wieży Astronomicznej. Przez chwilę przestraszyłem się, że jesteśmy w tym miejscu o właśnie tym czasie i za chwilę zobaczę siebie celującego różdżką w profesora Dumbledore'a. Ale przypomniało mi się, że to przecież nie ta pora roku, a widząc stojącą przy barierce dziewczynę zrozumiałem gdzie i kiedy się znalazłem. Nie rozumiałem tylko po co. Nie mając wyboru stanąłem z boku przyglądając się scenie, która miała się za chwilę odbyć.
- Jadę do domu na święta... - powiedziała.
- I co z tego ? Po co mi to mówisz ? - spytał wrednie blondwłosy chłopak, który wlasnie wszedł na wieżę.
- Nie zgrywaj się, Malfoy. Pocałowaliśmy się, zapomniałeś już ? - warknęła.
- Możliwe... ale nie zostaliśmy parą...
- Bo wybiegłam stamtąd... - odpowiedziała skruszona.
- No właśnie ! Uciekłaś ! - krzyknął wściekły, nareszcie ukazując przed dziewczyną swoje emocje.
- Przepraszam, Draco - szepnęła po raz pierwszy wymawiając jego imię. Po jej policzku spłynęła łza, ale chłopak ani trochę się tym nie przejął. Nagle jakby powróciła do nie energia wrzasnęła, ścierając szybko łzy z policzków - A co twoim zdaniem miałam zrobić ?! Mój oraz moich przyjaciół wróg mnie całuje !
- Jestem twoim wrogiem ? - spytał udając szczere zdziwienie, ale pamiętałem, że czułem jeszcze lekkie rozczarowanie, jednak nie dałem tego po sobie poznać.
- Wiesz, Malfoy... Sama nie wiem... To zależy od Ciebie... Na co dzień zachowujesz się właśnie tak, ale są takie momenty kiedy widzę w Tobie przyjaciela, a nawet kogoś więcej.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi - syknął.
- Wiem, ale pomyśl... Te wszystkie razy kiedy mi pomogłeś. One nic nie znaczą ? To wszystko co wspólnie przszliśmyv ?
- Znaczą, nawet nie wiesz jak wiele, ale...
- Ale ? - spytała i jakby uruchomiła jakiś zapłon, bo moja młodsza wersja niemal wybuchła.
- JESTEM ŚMIERCIOŻERCĄ GINNY ! NIE Z WYBORU, ALE JEDNAK ! SPÓJRZ ! -krzyknął odkrywając swoje lewe przedramię- CZY WŁAŚNIE TAKIEGO CHCESZ MIEĆ CHŁOPAKA ?! Z KIMŚ TAKIM CHCESZ DZIELIĆ RESZTĘ SWOJEGO ŻYCIA ?! KRÓTKIEGO ZRESZTĄ ZWAŻAJĄC NA TO CO MOGĄ CI ZROBIĆ GDY SIĘ DOWIEDZĄ O TYM CO NAS ŁĄCZY ! - naciągnął rękaw, czekając na jej reakcję.


- Jeśli właśnie taki jesteś... To takiego chcę chłopaka i nie obchodzi mnie to kim jesteś, ale jaki jesteś i co masz tutaj - powiedziała cicho wskazując jego serce.
- To nie ma sensu, Ginny. Może  kiedyś dowiesz się co tu się stało... Obliviate... - szepnął przykładając różdżkę do jej skroni. Po chwili zemdlała, a niewzruszony tym chłopak poszedł jak najdalej od tamtego miejsca. To była nawet smutne... A ja do tej pory pamiętam co myślałem wymawiając zaklęcie zapomnienia.

"Zapomnij o każdym dobrym wspomnieniu, które wspólnie utworzyliśmy. Zapomnij o uczuciu jakim mnie darzysz. Zapomnij o tym kim dla Ciebie jestem. Zapomnij o mnie i łudź się dalej, że Potter jest twoją jedyną miłością i to właśnie jego kochasz"









niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział IV

Oczywiście już pierwszego dnia musiałam się spóźnić. Nie dość, że wstałam za późno to jeszcze zabłądziłam w lochach. Ogólnie mam dobrą orientację w terenie, no ale ta część Hogwartu to istny labirynt korytarzy. Pełno w nich mrocznych tajemnic, które może kiedyś odkryję, ale póki co muszę się jakoś wytłumaczyć nauczycielowi. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to bezsensowne. Profesor Binns zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Terence sporo mi o nim opowiadał, ale sądziłam, że tylko tak żartuje. Ale jak widać chyba miał co do niego stuprocentową rację. Srebrzysty duch nawet mnie nie zauważył dalej prowadząc swój wykład na temat pierwszego konfliktu między goblinami i czarodziejami. 

Osobiście zawsze bardzo lubiłam historię, a zwłaszcza epokę starożytną; wiecie Grecja, Rzym, Mezopotamia, Egipt itp, ale lekcja z Binnsem to był istny koszmar ! A w dodatku ani trochę nie przesadzam. Słysząc jego monotonny głos miało się ochotę walić łbem w coś. Ja na przykład co najmniej pięć razy byłam bliska wyskoczenia przez okno, ale jednak cieszę się, że tego nie zrobiłam. Kiedy został już zaledwie kwadrans do końca zajęć dwóch Puchonów i wszyscy ślizgońscy chłopacy z Dominiciem Tornaciem i Derekiem von Herverdem na czele wymyślili nową grę; rzucanie kulkami papieru w profesora.
Trafienie w:
- rękę = 5p.
- tułów = 10p.
- głowę = 20p.
Najśmieszniejsze było to, że będąc duchem jedyne co czuł przy każdym celnym trafie to lekkie swędzenie. Zawody wygrał Domin, który tak notabene wyglądał na takiego co wygrywa zawsze i wszędzie. A jeśli chcecie wiedzieć trafił trzy razy w głowę, raz w tułów i cztery razy w rękę. Ostatecznie lekcja okazała się być zajebistą.

Następną miałam Transmutę z resztą Ślizgonów i Gryfonami. Też było zabawnie. Morgan, najgorszy Gryfiak o jakim słyszałam wraz z McLaggenem - swoim narcystycznym kumplem popchnęli specjalnie Louisa akurat gdy rzucał zaklęcie zamiany w mysz... i tym sposobem trafił w McGonagall. I tak o to teoretycznie skończyła się ta lekcja. Chłopaki zaczęli prawie, że ryczeć ze śmiechu, a dziewczyny piszcząc powdrapywały się na ławki i krzesła. Chyba najgłośniej krzyczała Elene, która panicznie boi się wszelkich gryzoni (ledwie powstrzymywałem się od śmiechu patrząc na nią, ale nie mówcie jej tego ;). Tylko mnie i Stevie to obeszło. Tylko, że ona totalnie olewając swojego biednego brata poszła sobie, a ja natomiast postanowiłam mu pomóc. Szkoda mi się go po prostu zrobiło, a poza tym myszki są takie słodziachne. Zwyczajnie nie rozumiem jak można się ich bać. Co prawda trochę nam zajęło złapanie McMyszki i odczarowanie jej, ale warto było dla zobaczenia jej miny. Była NIEZIEMSKA. Przerażona tym wszystkim, rozczochrana i spłoszona jak zwierzę.. Odezwało się we mnie lekkie współczucie dla niej, ale szybko minęło gdy PIERWSZEGO dnia odjęła nam 50 punktów. Na nic zdało się tłumaczenie, że to przecież wina jej podopiecznych. Powiedziała nam tylko, że nigdy w to nie uwierzy, bo przecież Gryfoni są tacy szlachetni zawsze i wszędzie. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że życie jest nie tylko niesprawiedliwe, ale tez chamskie. Ślizgoni na przykład zamiast współczuć Harperowi zmieszali go ze szlamem, zwyczajnie go zgnoili. Wtedy tez zrozumiałam na czym opiera się ta widoczna bariera oddzielająca Ślizgonów od innych uczniów. A następną, trzecią już rzeczą, którą zrozumiałam tego dnia był fakt jak bardzo silny jest ten mur i jak trudno się go pozbyć, zważając na to, że jest po prostu niezniszczalny o czym miałam się dopiero przekonać.

 ***

Trochę się zdziwiłem, gdy Tiara przydzieliła mnie do Ravenclawu, no ale co zrobić ? W sumie nawet polubiłem większość Krukonów, a po kilku minutach znałem już połowę z nich w tym ludziska ze swojego roku; czterech chłopaków łącznie ze mną i pięć dziewczyn. W tym Brigitte Pucey, drobna, pospolicie ładna; wiecie czarne włosy i oczy, nic szczególnego. Zauważyłem, że prawie nic nie zjadła, bo cały czas nawijała z Alice Rider, która delikatnie mówiąc przyciągała spojrzenia. Nie dlatego, że była jakoś niesamowicie piękna, ale brzydka też nie była. Można by uznać jej wygląd za wdzięczny, gdyby nie znudzona mina, niebieskie oczy którymi ciągle ostentacyjnie przewracała i kolorowe pasemka. Od razu wiedziałem, że ich nie polubię. W sumie chyba nie polubię żadnej Krukonki z mojego roku, bo oprócz tych dwóch była jeszcze niezwykle poważna i sztywna blondynka, bardzo wysoka i z mnóstwem pryszczy, a na imię miała Emma. Na najmilszą wyglądała ta najdrobniejsza i jeśli dobrze pamiętam nazywała się Luna. Była też dość ładna, a jej wygląd był no cóż raczej oryginalny. Długie falowane włosy i ładne, choć trochę wyłupiaste oczy o jasnej, przyjemnej barwie, oraz rozmarzona mina. Niestety ten obraz psuł jej sposób bycia. Na ogół jestem miły i unikam takich słów, ale tym razem brak mi innego określenia. Ona po prostu była... dziwna. Ale dość o dziewczynach. Powiem teraz pokrótce o chłopakach. Tak, więc najwyżsi to Damon (nie wiem czy jest przystojny, ale chyba tak, bo dziewczyny chichotały jak na niego patrzyły, ale według mnie nic specjalnego - czarne rozczochrane włosy i jasnoniebieskie oczy) i Zane, który ma kasztanowe włosy i oczy w sumie nie wiem jakie. Nie jestem też pewien, który z nich jest wyższy, ale wydaje mi się, że chyba ten drugi. Ja w każdym razie jestem dość niski, ale na szczęście nie najniższy, bo ten zaszczyt przypada Normanowi (mówię wam dziwny koleś) i tak notabene jestem Tony jakby ktoś pytał.

Po kolacji poszliśmy do salonu Ravenclawu i powiem wam, że jest zarąbisty. Nie było tam kominka, ale i tak było bardzo ciepło. W centralnym miejscu stała rzeźba Roweny ze złotą tabliczką i jakimiś runicznymi napisami z których absolutnie nic nie zrozumiałem.  Pomieszczenie miało okrągły kształt, a gdzie się nie spojrzało tam okna wpuszczające do wnętrza dużo światła i regały z książkami. Muszę powiedzieć, że uwielbiam czytać. Wiem, że to niezbyt męskie, ale co zrobić ?

 


Chciałem go trochę bardziej zwiedzić, ale przyznam bez bicia, że mi się nie chciało, bo byłem bardzo zmęczony, a więc kiedy się już pozachwycałem i przejrzałem kilka woluminów zacząłem się kierować do pokoi i w tym momencie spojrzałem w górę i normalnie mnie zamurowało. ZAmiast zwykłego sufitu nade mną rozpościerało się rozgwieżdżone niebo. BYło piękne, akiedy już odwróciłem od niego wzrok zacząłem się zastanawiać, czy to zaklęcie jak w Wielkiej Sali, ale raczej tak. W końcu po krótkim zwiedzeniu ruszyłem do dormitorium, ale znowu zatrzymałem się w połowie drogi, gdyż w najgłębszym kącie zobaczyłem kilka obrazów, więc przystanąłem jeszcze na chwilkę. Największy z nich, który wyraźnie górował nad resztą przedstawiał samą Rowenę w podeszłym wieku, a w tle Hogwart.


Po jej bokach wisiały cztery mniejsze, a na każdym z nich był jeden z założycieli. Wiem, że to chamskie, ale muszę to powiedzieć. Godric i Salazar autentycznie wyglądali jak jakieś pedały, albo baby i to tak centralnie.






Rowena natomiast wyglądała dość groźnie i przebiegle podobnie jak Salazar, no ale co mnie to obchodzi ?! Teraz liczy się tylko łóżko i dojście do niego. O tak ciepłe łóżeczko w nowym pokoiku...




Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale miałam problemy rodzinne... No ale nieważne teraz powracam na stałe, następny rozdział standardowo w niedziele :)

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział III

1 września na pociąg odprowadził mnie tatuś. Bardzo chciałabym, żeby była z nim mama, ale ona nie żyje. Ona nie chciałaby bym była smutna z jej powodu, ale to silniejsze ode mnie :( No trudno, takie jest życie nieprawdaż ? Usiadłam w przedziale z kilkorgiem nowo poznanych dziewczyn, które również były pierwszoroczne. Przedstawiły się jako Romilda Vane, Alice Rider, Brigitte Pucey i Marie White. Przez całą drogę do Hogwartu rozmawiały ze sobą bardzo ożywione. Ja odezwałam się tylko raz na samym początku. Powiedziałam im wtedy, że w tym pomieszczeniu jest mnóstwo Gaudiumków. Spojrzały na mnie tak dziwnie... Jakbym była nienormalna, ale tatuś mówił mi, że to się może zdarzyć, że takie osoby, które nie wierzą w istnienie wielu rzeczy po prostu mają ograniczone umysły. Według mnie to niezbyt miłe określenie, ale najwyraźniej trafne i mimo wszystko było mi przykro, że tak na mnie patrzyły. Gaudiumki najwyraźniej wyczuły jak się sprawy mają, bo w znacznej większości się ulotniły. Widzicie te stworzenia wyczuwają przyjazną atmosferę i lgną do niej. Ich pełna nazwa to Gaudiumcreatie*. Do końca podróży się już nie odzywałam nawet, gdy powróciły zwiastując zmianę nastroju. Zamiast tego obserwowałam. Wiecie lubię to robić. Daje to naprawdę wiele informacjina przykład o ludziach, których obserwuję. Z początku jedynie patrzyłam przez okno,później zaczęłam się przyglądać moim towarzyszkom. Każda z nich była zupełnie inna jak każdy człowiek. Z tym, że inna nie znaczy oryginalna. Jeśli każdy z nas jest wyjątkowy to znaczy, że nie może być oryginalny. W końcu jest tak jak oni jedyny w swoim rodzaju, ale jeżeli wszyscy tacy są to nie mogą być oryginalni, prawda ?  Zresztą nieważne. Opowiem teraz o nich i o wnioskach jakie uzyskałam. Romilda była z nas najwyższa. Była mulatką i posiadała ładny prosty nos, ciemne oczy i piękne, długie włosy o ciemnym kolorze. Były one kręcone jak sprężynki i ślicznie owijały się wokół jej twarzy. Miała bardzo wyniosłą i dumną minę. Nie wyglądała mi na miłą osobę. Siedziała najbliżej drzwi, a tuż obok niej Brigitte, która wyglądała na równie nieprzyjemną. W przeciwieństwie do swojej koleżanki miała proste jak druty włosy, ale też ciemne podobnie jak oczy. Była drobnej postury tak jak ja i siedząca ze mną na ławce dziewczynka.  Miała na imię Marie i wyglądała na najfajniejszą z nich. Sprawiała wrażenie skromnej, ale bardzo gadatliwej. Miała krótkie roztrzepane włosy w jasnym kolorze. Była blondynką z domieszką rdzy, a jej jasną cerę zdobiło kilka drobnych piegów. Na przeciwko mnie obok okna siedziała ostatnia z naszego grona. Alice, która wzrostem prawie dorównywała Romildzie. Miała czarne włosy prawie do ramion z niebieskimi i czerwonymi pasemkami. Od początku drogi żuła gumę i miała bardzo pretensjonalną minę. Ją chyba najmniej polubiłam. Kiedy wysiedliśmy Hagrid zebrał nas; pierwszorocznych i zaprowadził do łodzi. Wiedziała, że nie mam co liczyć na to, że któraś z nich weźmie mnie do łodzi z sobą, no chyba, że Marie. Ostatecznie wylądowałam w jednej łodzi z rudą osóbką imieniem Ginny i z Maurą, poważną, ale uprzejmą brunetką. Kiedy weszłam do Hogwartu byłam nim oczarowana ! Tego nie dało się opisać słowami ! Byłam tak zachwycona, że dopiero po chwili spostrzegłam, że większość osób już została przydzielona i teraz moja kolejka. Z szerokim uśmiechem usiadłam na stołku, nakładając na głowę o wiele za dużą Tiarę.
- Masz otwarty na wszystko umysł dziecko. Jesteś mądra, inteligentna, ale zbyt często bujasz w obłokach. Znasz swoją wartość i nie obchodzi cię opinia innych na twój temat, a to bardzo dobrze. Idealnie pasujesz do Ravenclawu. Tylko, czy chciałabyś się tam dostać ? 
- Bardzo, ale nie do mnie należy osąd. Znam siebie Tiaro i wiem, że nadaję się na krukonkę, ale wybór należy do ciebie. W końcu nie bez powodu przydzielasz nowych uczniów od stuleci.
- Prawdziwa krukonka ! - pisnęła z zachwytem, po czym zupełnie odmienionym głosem ryknęła na całą salę - RAVENCLAW !
Byłam taka szczęśliwa ! A po kilku minutach dołączyło do stołu krukonów jeszcze kilku uczniów: Emma, Zane, Norman, Damon i Maura (huraaa !),ale niestety również Alice i Brigitte. Coś czuję, ze nie będę mieć łatwego życia w tej szkole.

***
Kiedy weszłam do pokoju wspólnego Slytherinu to jedyne co mi przyszło do głowy to takie "ŁOŁ" z dużych liter. W życiu nie widziałam czegoś takiego. Nawet w najbardziej zajebistych i wymyślnych snach. Terence mi opowiadał jak to wygląda, ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Salon był w kształcie prostokąta (uważało się na matematyce w mugolskiej szkole xD) i był ogromny. Sufit podtrzymywało sześć kolumn stojących po bokach pomieszczenia. A właśnie... Sufit... Kurde jak go opisać ?! Mniej więcej do połowy pokoju był zwykły, taki wiecie z kamienia. Na samym środku był wielki żyrandol. Wyglądał jak mnóstwo fantastycznie wijących się węży, w których otwartych pyskach świeciło światło. Tuż za żyrandolem kamienna część sufitu zlewała się z tą drugą, czyli szklaną. Mówiłam już, że mieszkamy pod jeziorem ? Jeśli nie to mówię teraz. Wyobrażacie sobie jakie to były widoki ?! NIESAMOWITE. Brak mi innych słów. Na końcu pokoju był kominek, kanapa i mnóstwo foteli ze stolikami.



Po bokach za kolumnami znajdowały się schody prowadzące na górę. Następne eee piętro (?) było nie dokładnie nad nami tylko jakby to powiedzieć... Hmmm... było takim jakby balkonem, a sufit (wysoki tak apropo) był sufitem dla nas i dla tych wyżej. Oprócz schodów za kolumnami i po części pod schodami znajdowały się po trzy pary drzwi z każdej strony pokoju. Na każdych wisiała tabliczka z napisem który to rok. Po lewej były pokoje dziewczyn, apo prawej chłopców na 1, 2 i 3 roku. Starsi mięli pokoje na górze. Brat mówił mi, że nie można tam wejść dopóki nie skończy się 13 lat. Szczerze mówiąc nie do końca mu wierzyłam... Musiałam koniecznie to sprawdzić. Zaczęłam powoli wchodzić na górę. Byłam już w połowie i z triumfalnym uśmiechem szłam coraz wyżej. Wtedy usłyszałam "nie radzę" od jakiejś starszej o kilka lat dziewczyny. Niestety było już trochę za późno. Schody zamieniły się w zjeżdżalnie z wodą. Usłyszałam tylko śmiech ludzi w pokoju, a następnie boleśnie zaryłam o podłogę. Upokorzona i cała mokra udałam się do swojego pokoju.
- O hej ! Jestem Ricci. Widzę, że też próbowałaś wejść na górę. - niemal od razu wpadłam na swoją bardzo rozgadaną (jak się później okazało) współlokatorkę. 
- Elene. - Pomimo, że ona sama była już prawie sucha (włosy miała mokre) zupełnie się nie przejęła ściskając moją ociekającą wodą rękę. Była na pełnym luzie i trochę jej tego zazdrościłam. Ani trochę nie przejmowała się opinią innych, co chyba wszyscy słyszeli na kolacji, gdy się wydarła na całą salę... Przebrałam się w suche ciuchy i zaczęłam rozczesywać włosy, kiedy weszła do naszego dormitorium Alex. Na jej widok nie mogłam powstrzymać śmiechu. 
- Również chciałaś sprawdzić czy mój braciszek nie kłamał ? 
- Powiedzmy, że zupełnie o tym zapomniałam oczarowana naszym salonem. 
- No tak cała ty. - zachichotałam pod nosem, na co moja przyjaciółka zmrużyła gniewnie oczy.
- Co cię tak rozbawiło ? Dalej pośmiejemy się wspólnie.
- Nic, nic... Zupełnie nic. - tutaj już nie wytrzymałam i mój śmiech rozniósł się po całym pomieszczeniu.
- Och Elene... tak wogóle bardzo się poobijałaś ? - spytała z troską.
- Trochę... - odpowiedziałam patrząc na nią podejrzliwie.
- Biedactwo... Chodź przytulę cię.
- Zaraz co... Przecież...  - dopiero po chwili przyszło zrozumienie jej intencji - NAWET NIE PRÓBUJ !!! - wrzasnęłam, próbując ją jakoś ominąć. Trochę sie poganiałyśmy, ale tak czyinaczej w końcu mnie dopadła i znów byłam mokra :( Ugh ! Jak jajej nienawidzę ! Czasem mam taką ochotę ją zabić ! I ja się pytam co mnie jeszcze powstrzymuje ?! Ach ! No tak... Bo czasem bywa kochana co bardzo utrudnia w osądzie jej skomplikowanej osoby. Jeśli mam być szczera miejscami to naprawdę irytujące mieć taką, a nie inną przyjaciółkę. Ale co zrobić ? Koooocham ją i tyle ;)
- Gdzie reszta ?
- Ta blondynka Ricci poszła do chłopaków razem ze Stevie, która nadal kłóci się o coś ze swoim bratem. Bliźniaczki też gdzieś poszły... Chyba są w salonie, a tamta wysoka brunetka... Danielle Avery tak ? Ona podobnie jak ja i ty nie przyszła z resztą pierwszorocznych. Wyszła jako pierwsza, zaczepiając jakąś gryfonkę, z którą gdzieś poszła. - wytłumaczyłam.
- Aha, okej. Ale może teraz mi wyjaśnisz czemu skoro i tak nie poszłaś z resztą, nie zaczekałaś na mnie ?!
- Byłaś zajęta rozmową ze swoim chłoptasiem.
- Kolegą. - burknęła obrażona.
- I pozwól, że zgadnę... To on cię odprowadził ? - spytałam puszczając jej  oczko.
- Może... 
- Weź powiedz ! - jęknęłam, szturchając ją lekko w ramię.
- Jak zasłużysz. - wystawiła mi język i poszła do łazienki też się przebrać. Wredna małpa ! Ale znałam ją dostatecznie długo, by wiedzieć, że długo nie będzie milczeć. I tym razem się nie pomyliłam. Już sucha od razu, gdy wyszła z łazienki zaczęła mi 
o wszystkim opowiadać. Coś czułam, że kiedyś coś z tego będzie...
- Nie patrz tak ! El wiem co myślisz, ale my nic do siebie nie mamy serio ! Słowo harcerza ! Lubię go, ale...
- Ale ?
- Widziałaś te ciacha, które są z nami na roku ? - zgodnie pokiwałyśmy głowami z uznaniem dla ich urody, na co obie się zaśmiałyśmy. W pewnym momencie do pokoju wpadła Ricci, a za nią podążali wszyscy chłopacy z pierwszej.
- Rozgośćcie się. - oznajmiła im i usiadła z nami na łóżku.
- O co chodzi ? - spytałyśmy zdziwione.
- Stevie i Louis nieustannie się kłócą w pokoju chłopaków dlatego zaprosiłam ich do nas. - dopiero wtedy zauważyłam, że faktyczni nie ma chochlika. Spytacie czemu chochlika ? Otóż Louis jest najniższy z nas wszystkich, ma rozczochrane blond włosy i spiczaste uszy. Wybaczcie mi to porównanie, ale NAPRAWDĘ tak wyglądał. Zupełnie nie podobny do swojej siostry. Stevenie była ładną, ale bladą dziewczyną. Miała średni wzrost, ładne ciemne oczy i brązowe lekko pofalowane włosy. Zero podobieństwa. Razem wyglądali jak... ehhh nie mam porównania...
- Co robimy ? - spytał jeden z naszych gości.
- Ja mam spoko pomysł. Może się przedstawmy, bo wiecie ja nie za bardzo wiem kto jak się nazywa.
- Dobry pomysł. - zgodziłam się i po chwili dodałam - Jestem Elene Higgs. 
- Ja jestem Danielle Avery. - odezwała się bardzo ładna i najwyższa z nas dziewczyna o ciemnych włosach spiętych w ciasnego koka, która właśnie przyszła.
- O hej ! Gdzie byłaś ? - spytała Ricci, która chyba już każdego poznała.
- W bibliotece. - wzruszyła ramionami i położyła się na swoim łóżku, otwierając książkę, którą uprzednio wyciągnęła z kufra.
- Okej, ja akurat nie lubię czytać, ale jak kto woli. - odezwałam się.
- Ja też nie lubię i nazywam się Ricci Clawe.
- A ja na przykład uwielbiam czytać i tak w ogóle jestem Alex Handerson.
- A tamte bliźniaczki to ? 
- Hestia i Flora Carrow.
- Aha spoko. Skoro nasze damy się już przedstawiły to nasza kolej. - oznajmił z uśmiechem chłopak, który to wszystko zaproponował. Miał czarne włosy, których możliwe, że każdy kosmyk był innej długości co jednak nie rzucało się w oczy przy tak "ułożonych" i przedziwnie sterczących na wszystkie strony włosach. Ba ! Powiedziałabym nawet, że dodawało mu to uroku.
- Jestem Derek von Herverd. - przedstawił się w końcu, a zaraz po nim siedzący obok niego chłopak oliwkowej cerze, oraz ciemnych włosach i oczach. Nazywał się Ergal. Następnie przedstawiło się jeszcze trzech chłopaków: ładny szatyn imieniem Col o łobuzerskim, a przy tym strasznie wrednym uśmiechu i ślicznych brązowych oczach, Daniel, chyba najbardziej śmiały z nich i to w taki normalny sposób, a nie arogancki i wredny jak Col i Dominic (czarne włosy i oczy, oraz lekko opalona cera). Kiedy zaczęliśmy się już trochę nudzić Alex zaproponowała grę w butelkę. Nie, źle myślicie. Oczywiście, że nie na pocałunki, tylko na "prawdę, czy wyzwanie". Niestety długo nie pograliśmy, bo przyszła prefekt naszego domu ze Stevie, Florą, oraz Hestią i powiedziała, że chłopaki mają iść do siebie. Szkoda trochę nam było, ale umówiliśmy się, że kiedyś to dokończymy. W dobrych humorach poszłyśmy spać.

***

Pierwszy dzień i jak zwykle nudy. Nie znoszę tej budy. Albo nie. Jednak nie. Ja uwielbiam Hogwart. Znacznie gorzej z tolerancją, niektórych osobników...
Rozejrzałem się po sali. Bliznowaty i miliony jego fanów. Nie no standard w tej szkole. Powinienem się przyzwyczaić. Zaraz obok niego siedzi Łasic i reszta jego zawszonej, rudej rodzinki. Szopa też jest i... no tak jak zwykle się wymądrza... Ciekawe czemu oni się z nią przyjaźnią ? Pewnie robi im zadania domowe. Tak, to zdecydowanie jedyne wytłumaczenie. Spójrzmy dalej. Puchoni... Nieee, zdecydowanie nie ma na co patrzeć. Krukoni... To już lepsze. Większość z nich jest strasznie sztywna i wkurzająca, ale jest kilka wyjątków. Na przykład Maura. Wczoraj miałem przyjemność z nią pogadać. Nawet ją lubię, a to już wyróżnienie. Jakiś pawian się do niej przystawia... Zaraz, co mnie to obchodzi ? Poza tym i tak nie zwróci na niego uwagi. Uśmiechnąłem się z politowaniem widząc jego nieudolne podrywy, oraz ignorancję ze strony brunetki. W pewnym momencie wstała odrzucając do tyłu długie włosy, tym samym uderzając nimi w twarz tego pajaca. Doskonale. Moja szkoła. Następnie spojrzałem na swój stół. To co zawsze. Mnóstwo arystokratów kłócących się o byle gówno.
- Ej Draco ! Słuchasz mnie ? - spytał poirytowany Blaise.
- Nie. - odpowiedziałem szczerze co chyba mu się nie spodobało.
- Goyle, co mamy pierwsze ?  
- Nie wiem.
- To sprawdź idioto. - tłusta masa przypominająca goryla schyliła się do swojej obszernej torby napakowanej mnóstwem słodyczy. Po chwili wyciągnął plan lekcji 
i burknął coś o dwóch godzinach eliksirów. Pokiwałem głową i odwróciłem się do Notta żeby nie musieć dłużej oglądać jego mordy. Nie zrozumcie mnie źle. Ja nie mam przyjaciół. Ślizgoni czegoś takiego nie posiadają. Możemy mieć sojuszników, sprzymierzeńców, wspólników, poddanych, czy co tam jeszcze, ale nie przyjaciół. A przynajmniej nie prawdziwych. Crabbe i Goyle byli jedynie moimi "niewolnikami". Z Nottem i Zabinim po prostu się dogadywałem, nic więcej. A Pansy z kolei... No właśnie Pansy... Tak tu był pewien wyjątek. Ze wszystkich moich znajomych, których lubiłem mniej lub bardziej to chyba jej najbliżej było do tego zaszczytnego miana. Co prawda czasem mnie denerwowała jak na dziewczynę przystało, ale naprawdę ją lubiłem i szanowałem. Czy ufałem ? No cóż... To kwestia sporna... Niby tak, ale na pewno nie we wszystkim. Ale dość tych sentymentalnych dupereli. Pora iść na lekcję.
- Crabbe, Goyle idziemy. - z lekkim ociąganiem wstali powłócząc za mną nogami. Nie jestem pewny czy wiedzieli, ale nie byłem ich panem, czy pracodawcą. Teoretycznie nie musieli mnie słuchać. No ale jak kto woli. Kiedy doszliśmy byli już tam wszyscy gryfoni i dwie ślizgonki. Oddaliłem się od moich "goryli" i wyciągnąłem książkę od eliksirów, otwierając ją na pierwszym rozdziale. Ubóstwiałem ten przedmiot  i szło mi z nim bardzo dobrze. Wiele osób (czytaj wszyscy gryfoni) uważają, że ja i reszta ślizgonów mamy takie dobre stopnie dzięki Snape'owi, a to nie prawda. W rzeczywistości wymaga od nas równie dużo, albo czasem i więcej, zadając obowiązkowe prace dodatkowe byśmy byli lepsi od reszty. On po prostu stara się dopiec krukonom i puchonom, a zwłaszcza gryfonom. Oni wszyscy myślą, że Nietoperz odpuszcza nam wszystko. Co też jest totalną bzdurą. Po prostu kary wymierza nam po lekcjach. Tyle. Tak się zaczytałem, że nie zauważyłem przyjścia Profesora. Stałbym tam dalej jak głupi gdyby nie Pansy. Ona jako jedyna postanowiła mnie wybudzić z tego transu. Reszta czekała z wrednymi minami kiedy to Snape zwróci mi uwagę. Normalne dla gryfonów i ślizgonów... Weszliśmy do klasy. Usiadłem z Nottem przy jednym stanowisku. Obaj byliśmy na naszym roku najlepsi z tego przedmiotu. Oczywiście nie licząc wszystko-umiejącej Granger. To, że tak dobrze szło jej ze wszystkim i że się tak bezsensownie wyrywała do odpowiedzi denerwowało mnie w niej jeszcze bardziej od jej statusu. Serio, dużo bardziej. Na eliksirach poszło mi świetnie. Na reszcie przedmiotów pierwszego dnia też, ale wiedziałem, że jutro to się zmieni. W końcu moja pierwsza w tym roku transmutacja.


* Gaudiumcreatie - nazwa wymyślonych przeze mnie stworzeń, jest to po łacinie, a w wolnym tłumaczeniu znaczy dosłownie "radość tworzenia".



Tak wiem, że nudne, ale tak się chyba wszystkie opowiadania zaczynają :/ Ale od następnego rozdziału zacznie się krótka historia tego co się przydarzyło Ginny, a gdy to skończę zacznie się główny wątek, który będzie trwał do połowy 6 klasy, gdy z kolei zakończę ten watek śmiercią pewnego bohatera (mówię wam to, bo i tak się pewnie nie domyślicie o kogo chodzi :P) i wtedy zacznę główny wątek nr 2 :) To tyle do następnej niedzieli kochani :*

piątek, 14 listopada 2014

SOWA

1.Jakiś czas zastanawiałam się kiedy mogłabym dodawać rozdziały, bo chciałabym robić to systematycznie. Tak oto postanowiłam, że w każdą niedzielę (zaczynając od najbliższej) zostanie opublikowany kolejny rozdział.

2.Początkowo planowałam zaledwie kilka rozdziałów w początkowych latach szkolnych głównych bohaterów, ale zdałam sobie sprawę, że to doskonała okazja do opowiedzenia historii Ginny. Postaram się to opisać jak najtreściwiej (nie jest to główny wątek), ale jednocześnie ciekawie.

3.Wniosłam również "kilka" poprawek do zakładki BOHATEROWIE

czwartek, 6 listopada 2014

Rozdział II

Kilka informacji :) Po pierwsze rozdziały będą dodawane mniej więcej co tydzień. W razie gdyby miało się to zmienić powiadomię was. Po drugie rozdział drugi jest napisany dość nietypowo co się będzie zdarzać. Otóż jest aż 4 narratorów. Napisałabym już teraz kim oni są, ale nie chce psuć niespodzianki. Po trzecie OGROMNA prośba do was. Proszę o wzięcie udziału w ankiecie na temat nowego wyglądu bloga. Z góry dziękuję i zapraszam do czytania ;*


Jak zwykle byliśmy spóźnieni. Cudem w ogóle zdążyliśmy. Wsiadając już do pociągu spostrzegłam, że nie tylko ja i moja rodzina przyjechaliśmy tak późno. Jakaś dziewczyna w moim wieku biegła ile sił w nogach ciągnąc za sobą kufer. Tuż za był jakiś brunet i chyba próbował ją dogonić... W końcu dobiegła, a goniący ją chłopak (pewnie jej starszy brat) pomógł jej w ostatniej chwili wtaszczyć bagaż. Zdyszana szybko poprawiła rozwaloną kitkę i ruszyła szukać pociągu, a ja poszłam w ślad za nią. Po pożegnaniu z rodzicami czułam się wyjątkowo głupio. Całą twarz miałam czerwoną ze wstydu (ach te czułe pocałunki mamy) co niezbyt dobrze kontrastowało się z moimi włosami.
- Ginny ! Znalazłem ci przedział. Daj pomogę ci z tym. - moje rozmyślenia przerwał Percy, jeden z moich licznych braci. Pokiwałam jedynie głową wchodząc za nim do pomieszczenia.
- Ja muszę już iść do pozostałych prefektów. - stwierdził dumnie
- Dobrze, czyli... spotkamy się na miejscu tak ? - spytałam nie uzyskując odpowiedzi. Najwyraźniej bardzo mu się spieszyło. Poczułam się wtedy jeszcze samotniejsza niż zwykle. Westchnęłam smutno i usiadłam obok okna.

Mój spokój trwał zaledwie kilka minut. Już po chwili do mojej samotni wpadły dwie śmie natychmiast ucichły.
- Wolne ? - spytała nieśmiało blondynka, a ja pokiwałam głową rozpoznając spóźnioną dziewczynę w postaci jej towarzyszki. Przez jakiś czas siedziałyśmy sztywno, nerwowo na siebie zerkając. W końcu postanowiłam swój wzrok za wszelką cenę skupić na krajobrazie za oknem. Tymczasem moje towarzyszki prowadziły niemą kłótnię, która ma do mnie zagadać. Najwyraźniej myślały, że tego nie widzę. Całą siłą woli starałam się nie roześmiać. Niestety nie udało mi się. Zachichotałam delikatnie, a te spojrzały na mnie zdziwione.
- Przepraszam... Po prostu... Ech nieważne. Jestem Ginny. - wyraźnie ulżyło im, że to ja pierwsza wyciągnęłam rękę.
- Ja jestem Alex, a to Elene. - przedstawiła siebie i koleżankę ciemnowłosa dziewczyna. Rozmawiałyśmy jakiś czas. Nieco sztywno, ale dopiero co się poznałyśmy, więc co się dziwić ? Poza tą ograniczoną swobodę było bardzo miło i nie nudziłam się z nimi. Obie były dowcipne i bardzo sympatyczne. Nagle przerwało nam wtargnięcie (wyjątkowo gwałtowne) jakiegoś chłopaka.
- Witam piękne panie. - przywitał się szarmancko, ale z łobuzerskim uśmiechem. Wszystkie spaliłyśmy raka, ale ja chyba największego, bo wyjątkowo łatwo się czerwienię co mnie dobija. Widząc nasza reakcje zarechotał pod nosem.
- Rozumiem, że wolne ? - spytał, ale coś czułam, że usiadłby nawet gdybyśmy odmówiły. Z wyjątkową lekkością podniósł swój kufer i położył na półce. Rozsiadł się wygodnie obok mnie i zlustrował po kolei. Po chwili zmarszczył brwi.
- Czemu tak patrzycie ?
- ... Yyyy... my... ty... jak ty to podniosłeś i to tak łatwo ?! - wydusiła z siebie Elene. Brunet nieskromnie wzruszył ramionami.
- Ma się tę siłę.
- No pewno nie aż taką. Nie w tym wieku. - odpowiedziała zaczepnie i trochę zarozumiale Alex.
- Ech... No dobra. Macie mnie. - podniósł ręce do góry w akcie poddania się - Tylko bez bicia ! Mama zaczarowała mi kufer, by był zawsze bardzo lekki i pojemny.
- To wszystko wyjaśnia. - stwierdziła trochę wrednie Alex. Sczerze powiedziawszy też bym chciała być taka śmiała. No ale nie jestem. W każdym razie podróż minęła nam bardzo miło. Poznałam w końcu Hagrida, no i przepłynęliśmy wspólnie łodziami jezioro. Później już tylko do Hogwartu, który był jeszcze wspanialszy niż w opowieściach moich braci. Teraz już tylko przydział.

 ***

Pierwszoroczni ślęczeli wpatrzeni w dyra jak jacyś upośledzeni. Wszyscy zgodnie twierdziliśmy, że w tym roku  było ich naprawdę sporo. Coś koło 40 jeśli dobrze liczyłem. W końcu odezwała się McSztywna.
- Osoby wyczytane proszę o założenie Tiary - przewróciłem oczami, no bo nie oszukujmy się to było nudne, a ja byłem już strasznie głodny. Crabbe i Goyle zresztą też... Ale w sumie co mnie te małpiszony obchodziły ?
- Abigail Rodrick - z grupki wyszedł niski i wyraźnie niezdarny chłopak (przewrócił stołek) założył Tiarę.
- HUFFLEPUFF ! - krzyknęła stara szmatka co było do przewidzenia patrząc na tą ofiarę losu.
-Armando Daniel ! - czysta krew... od razu widać po tej dumnej i wyniosłej mordzie...
- SLYTHERIN - osobiście miałem gdzieś gdzie się dostał no ale trzeba wspierać swój dom nie ?
- Avery Danielle - wychyliłem się nieco słysząc znajome nazwisko. Rodzina tej całkiem ładnej brunetki mocno się odznaczyła w szeregach Czarnego Pana. A przynajmniej tak mówił ojciec. Po chwili usłyszałem nazwę swojego domu, a dziewczynka usiadła przy stole delikatnie uśmiechając się do wszystkich.
- Bagman Daneyl - skrzywiłem się. To pewnie jakaś rodzina do tego idioty Ludona, a dom wykrzyczany przez Tiarę (Hufflepuff) tylko potwierdził moje skreślenie tej osoby.
- Benngano Zoe - i tak oto kolejna puchońska ciota. Co to inwazja ?!
- Carrow Flora - szatynka z gracją usiadła na stołku i po chwili ruszyła moją stronę, a zaraz za nią jej bliźniacza siostra - Hestia.
- Clawe Ricci - i kolejna osoba do Slytherinu
- Cooper Emma - wyniosła blondynka z niezbyt ładną cerą i prostymi jak druty włosami wyszła z szeregu, by minutę później z dumnie uniesioną głową ruszyć do stołu Krukonów.
- Crash Anthony - pewnie mugolak, albo półkrwi w każdym razie on również dołączył do Ravenclawu.
- Creevey Colin - podekscytowany do obrzydzenia, ale czego można by się zpodziewać ? Ma przecież mugolskie nazwisko.
- GRYFFINDOR - chłopak pędem dobiegł do swojego stołu i pierwsze co usłyszałem to: "Gdzie jest Harry Potter ? Chciałbym z nim zdjęcie !" Wkurzyłem się. Co oni wszyscy w nim widzą ?! Nierozgarnięty, zadający się ze szlamami i zdrajcami krwi Gryfon, który jakby nie patrzeć niczego takiego nie dokonał. Właśnie gdzie on był ? Nie widziałem go dzisiaj... A zresztą mam to gdzieś.
- Dawn Jennifer - dopiero drugi Gryfiak z tego rocznika... Może szczęście dopisze i nie będzie ich więcej ?
- Faler Morgan - wyniosły i wredny może zostanie Ślizgonem ? Ale nie, gdzieżby znowu ? Kolejny Gryfon...
- Flint Ergal - kuzyn Marcusa Flinta i zero podobieństwa... Chociaż... nie w sumie nie, jedynie mięli podobne włosy, ciemne i nieogarnięte... Tak jak myślałem trafił do nas siadając obok kuzyna, który natomiast nie zwrócił na niego zbytniej uwagi.
- Fredrick Zane - dziwne imię... Zane ? Nigdy o takim nie słyszałem... Pewnie kolejny mugolak.
- RAVENCLAW !
- Gaton Kevin - drobny i piegowaty i już po chwili Puchon...
- Golden-Weathl Maura - czarnowłosa dziewczyna usiadła na stołku i czekaliśmy. Dość długo. Jakieś dwie minuty ? Pochodziła z bardzo znanego rodu, który już niemal, że wymarł, ale jej rodzina była bardzo znana i szanowana. No i nie miałbym nic przeciwko gdyby trafiła do Slytherinu. Ojciec pewnie zechciałby mnie z nią w przyszłości zeswatać. Mnie jakoś nie ciągnęło do ożenku nawet kiedyś, ale jeśli już to Maura wydawała się być idealną kandydatką...
- RAVENCLAW ! - jęknąłem cicho... szkoda, wielka szkoda...
- Handerson Alexandra - jej nazwiska jednak nie kojarzyłem, więc uznałem, że to nikt warty mojej uwagi. Odwróciłem się w drugą stronę przyglądając się poszczególnym uczniom. Cierpliwie czekałem, aż ten łach w końcu powie gdzie trafiła ta dziewczyna, ale czas mijał i werdykt nie zapadał. Spojrzałem na nią ona też wydawała się zniecierpliwiona, jakby też zła i zawstydzona...
- Nott... Ile już czasu minęło ? 
- Prawie cztery minuty... - zmarszczyłęm brwi... Ileż można się zastanawiać ?! W końcu sam po jej zachowaniu zacząłem się zastanawiać gdzie by mogła trafić... Zbyt nerwowa na Krukonkę, wydawało mi się ale miała też taki odruch jakby chciał rzucić tą czapką, więc Gryffindor i Hufflepuff też odpadają... No ale przecież raczej nie trafi do...
- SLYTHERIN ! - w całęj sali zagrzmiało, a mój dom niemal oszalał z radości. Wszyscy bez wyjątku wstali klaszcząc. Ja także w końcu musiała być wyjątkowa. Najprawdopodobniej była półkrwi, a mimo to trafiła do nas co zdarzało się rzadko... No i brakowało jej może pół minuty do zostania jedną z Hastalls. Sama zainteresowana wydawała się zdziwiona przebiegiem zdarzeń i zawstydzona całą sytuacją. Podeszła do stołu i usiadła ze spuszczoną głową dokładnie naprzeciwko mnie.

***

- Alexandra Handerson - czując niesmak w ustach podeszłam do stołka nerwowo przełykając ślinę. Kiedy tylko założyłam na głowę Tiarę Przydziału niemal natychmiast usłyszałam donośny głos w swojej głowie.
- Popatrzmy co my tutaj mamy... Mnóstwo empatii tak trzymać drogie dziecko, ale co ja widzę ! Nie należysz do grzecznych i pracowitych prawda ? - spytała, a ja pokręciłam głową - To kategorycznie wyklucza cię z Hufflepuffu -  Na szczęście, pomyślałam co ta najwyraźniej zignorowała. - Masz mocne poczucie sprawiedliwości, ale odwagą się nie odznaczasz... - zaraz co ?! nie będzie mi jakiś potargany łach mówił, że jestem tchórzem ! - Wredoty tez nie brakuje widzę... - stwierdziła, a ja poczerwieniałam zawstydzona. Musiałam pamiętać na przyszłość, że przecież Tiara zagląda w głąb mojej głowy, więc w tym momencie najlepiej było o niczym szczególnym nie myśleć - Mądra jesteś Alex... Bardzo racjonalny i logiczny umysł, ale też pełen niepotrzebnych i zagubionych myśli. Duża wyobraźnia... Doskonała pamięć do rzeczy nieistotnych, ale tych ważniejszych... No cóż... brak ambicji, systematyczności... Nie nadajesz się na Krukonkę.
- To chyba dobrze nie ? Przynajmniej nie zostanę jedną z tych drętwych kujonek - nie wytrzymałam i musiałam to pomyśleć co chyba pomogło jej w wyborze jak się później nad tym zastanowiłam... 
- Byłabyś wspaniałą Ślizgonką. Nietypową dość poprzez niektóre cechy twojego charakteru, ale jednak... 
- Noooo, ale ja pochodzę z rodziny mugoli... 
- Czyżby ? - spytała tylko i w następnej chwili w całej Wielkiej Sali rozbrzmiał jej krzyk - SLYTHERIN !!! - szczerze to bardzo się ucieszyłam. Slytherin od razu przypadł mi do gustu, choć pewnie rok temu wolałabym Gryffindor... Tymczasem jedyne co było słychać to wrzask i oklaski Ślizgonów. Jeśli miałam być szczera to zupełnie nie wiedziałam o co im chodzi... Jak najprędzej usiadłam ze spuszczoną głową. Dopiero po chwili podniosłam wzrok, bo wyczułam, że kilka osób nadal się na mnie patrzy. Spotkałam wtedy stalowe oczy chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie. To spojrzenie było tak zawstydzające, że czym prędzej odwróciłam się w stronę stołu nauczycielskiego.
- Harper Louis - zawołała chyba już drugi raz McGonnagal, ale dalej nikt nie zareagował. Wszyscy pierwszoroczni ucichli rozglądając się za poszukiwanym. No prawie wszyscy... Nie zwracając na nikogo uwagi dwójka uczniów kłóciła się w najlepsze... 
- Louisie wezwałam cię już dwa razy. - stwierdziła kobieta oschle i dopiero wtedy chłopak zwrócił na nią uwagę . Czerwony ze złości niemalże podbiegł i nieco zbyt agresywnie nałożył Tiarę na głowę.
- SLYTHERIN ! - zaczęłam klaskać wspólnie z innymi. Chyba nawet ten cały Louis trochę się rozchmurzył.
- Harper Stevenie - z szeregu wyszła dziewczynka z którą kłócił się blondyn. Musieli być rodzeństwem. Mimo kłótni jaką odstawili na środku sali trochę im zazdrościłam. Sama chciałabym być tutaj z moim bratem...
- Higgs Elene - nareszcie ! Natychmiast poszukałam wzrokiem Terence'a, gdy w końcu go znalazłam uśmiechnęłam się doń szeroko, a on to odwzajemnił. Wspólnie wyczekiwaliśmy. Oboje wiedzieliśmy, że El marzy się bardziej Ravenclaw, ale wolelibyśmy gdyby była z nami w Slytherinie. Może to trochę samolubne ale...
- SLYTHERIN ! - wrzasnęła czapka, a ja razem z nią. Niestety nie było mi dane od razu pogadać z przyjaciółką bo nie było już za bardzo miejsca przy stole, więc zasmucona blondynka usiadła obok ciągle spierającego się rodzeństwa. Później zostało przydzielonych coś koło dwadzieścia osób - Gary Lanner (Hufflepuff), Luna Lovegood (Ravenclaw), Edward McFinn (Hufflepuff), Col Mikaelse (Slytherin), Mary Neverson (Gryffindor), Norman O'Connell (Ravenclaw), William O'Connel (Gryffindor), Damon Parcal (Ravenclaw), Lenny Peters (Hufflepuff), Brigitte Pucey (Ravenclaw), Alice Rider (Ravenclaw), Demelza Robins (Gryffindor), Cleore Serterea (Hufflepuff), Dominic Tornac (Slytherin), Romilda Vane (Gryffindor), Derek von Herverd (Slytherin), Ginevra Weasley (Gryffindor), Marie White (Hufflepuff) i na sam koniec Nigel Wulpert (Gryffindor). Znudzona wysłuchałam tylko "kilku" słów od  dyrektora, który m.in. przedstawił nam nowego nauczyciele Obrony przed Czarną magią. W  końcu podali jedzenie :) Chciałam do kogoś zagadać... SERIO bardzo chciałam, ale zwykle wszystko się kończy na tym, że chce... Okej, jestem Ślizgonką, ale brak mi determinacji do swoich postanowień i śmiałości do wielu rzeczy. Na szczęście lub nieszczęście mój problem rozwiązał siedzący obok chłopak.
- Jestem Dominic, a to Ricci i Ergal. - powiedział wskazując na siedzących obok niego świeżo upieczonych Ślizgonów.
- Ta... Em ja jestem Alex. - nieśmiało się uśmiechnęłam co tamci odwzajemnili.
- Podobno sporo nas w tym roku. Zwykle nie ma tak wielu uczniów. - zauważył jakże spostrzegawczy Ergal.
- No i najwięcej jest Ślizgonów, bo aż trzynastu. Slytherin górą ! - zawołała dziewczyna najwyraźniej mając gdzieś, że wszyscy patrzą na nią jak na wariatkę... Zaczerwieniłam się na myśl o jej głupocie. Natychmiast powróciłam do swojej kolacji. Kiedy już zaczynałam kończyć poczułam, że ktoś znowu wwierca we mnie swój wzrok. Spojrzałam po wszystkich i wtedy spostrzegłam, że to chłopak siedzący obok tego blondyna z szarymi oczami. Uśmiechnął się delikatnie widząc, że w końcu zwróciłam na niego uwagę.
- Niewiele brakowało, a byś została jedną z Hastalls. - mówił bardzo cicho, niemal szeptem, ale jednocześnie z taką mocą i tajemniczością, że aż mnie ciarki przeszły. 
- Przepraszam... czym ? - spytałam zdziwiona, a jednocześnie zła, że mimo sporej wiedzy o magii to nadal nie wiedziałam tylu rzeczy, a jedną z nich było właśnie to co powiedział ten brunet. Zmarszczył brwi ze zdziwieniem, ale natychmiast się zreflektował odpowiadając na moje pytanie.
- Hastalls... Widzisz są to osoby nad których przydziałem Tiara zastanawiała dłużej niż 5 minut. To bardzo rzadkie... Miałaś dokładnie 4 minuty i 43 sekundy, czyli niewiele brakowało. ja na przykład miałem cztery. - noramlnie uznałabym, że się chwali, ale w jego głosie było coś takiego, że nie dało się tego odebrać w taki sposób. W sumie sama nie wiem jak to wyjaśnić. Tak nad tym rozmyślając zauważyłam kątem oka, że blondyn patrzy na mnie z pobłażaniem i wyraźną pogarda dla mojej niewiedzy o ile nie do całej osoby. Odwrócił się z lekceważeniem dopiero gdy był pewny, że widziałam to. Dupek ! Wyniosły i arogancki arystokrata. Miałam już mu coś nawrzucać na temat jego zachowania, ale wtedy odezwał się ... właśnie czy on się wogóle przedstawił ? Eh... nieważne... Ale wyraźnie próbował mnie uspokoić, żeby nie doszło do jakiejś większej kłótni.
- A ten tutaj - wskazał na pana wielkiego arystokratę - to Draco Malfoy. Nie zwracaj na niego uwagi. Tak będzie dla ciebie lepiej. Jeszcze nie potrzebnie się uniesiesz i w gniewie zrobisz coś głupiego, a widzisz... Draco ma tendencje do ciągłego skarżenia się ojcu. - wyszczerzył zęby, a ja zachichotałam. Wspomniany odwrócił się do kolegi wściekły.
- A tobie nie za wesoło przypadkiem ? - spytał mrużąc oczy.
- Nawet nie wiesz jak bardzo przyjacielu.
- Później się policzymy.
- Taaa... Zawsze tak mówisz... 
- Właśnie tylko jemu zawsze odpuszczasz co jest totalnie nie fair. Ale może to ma drugie dno. - dołączył się do dyskusji czarnoskóry kolega z ich rocznika. - Draconie Lucjuszu Malfoy'u... - zaczął bardzo poważnie i uroczyście - Czy ty jesteś gejem ? - kilka osób siedzących w pobliżu wybuchło śmiechem. Jedynie blondyn poczerwieniał ze złości, ale już po chwili się opanował i uśmiechnął wrednie.
- Sory Zabini... Ale to nie ja zostałem w tamtym roku przyłapany w jednym łóżku z Folisonem Multonem. - zwrócił się to "dowcipnisia" któremu nie było już tak wesoło.
- To nie moja wina ! Było ciemno ! Pomyliłem łóżka ! Przecież tłumaczyłem wam to setki razy ! - zaczął się gorączkowo tłumaczyć na co jego oskarżyciel uśmiechnął się jeszcze szerzej mówiąc:
- Tak blaise. Tak to sobie tłumacz.
- Nie jestem gejem. - wycedził 
- Winny się tłumaczy. - zauważyłam słusznie, na co on spojrzał na mnie spode łba. - A poza tym... - dodałam - Powinniście się pogodzić. No i jeśli oboje jesteście gejami to najlepiej z pomocą łóżka. - zatkało ich obu, a ja i siedzący obok Dominic i Ricci, a nawet ... (dalej nie znam jego imienia !), zaczeliśmy się śmiać do rozpuku. Kiedy przestaliśmy obrażeni panicze wrócili do jedzenia wyraźnie nas ignorując. No trudno... Takie życie. 


***

Polubiłem ją. Ma ostry język, a to się przydaje w tym domu. Zastanawiam się nad jakim przydziałem  jeszcze Tiara myślała zaglądając w głąb jej głowy. No nic może kiedyś się dowiem, ale to w swoim czasie. Nieźle też dogadała Malfoy'owi i Zabini'emu. Zuch dziewczynka rzekłbym. Dawno się tak nie uśmiałem. Ich miny były powalające. Chyba jeszcze nikt oprócz mnie i jeszcze kilku Ślizgonów z nich nie zakpił. Tak rozmyślając zauważyłem coś. Szeroko uśmiechnięty przerwałem jej to co do mnie mówiła (gadaliśmy od dłuższego czasu). Zniecierpliwiona spojrzała na mnie wyczekująco, a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Wszyscy prefekci już poszli... - nawet mi nie dała dokończyć
- No i ? Co mnie to, a wracając do tematu...
- ... a razem z nimi pierwszoroczni... WSZYSCY oprócz ciebie... - dokończyłem ze stoickim spokojem. Otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się po sali dochodząc do wniosku, że nie kłamie, a w pomieszczeniu zostało niewiele osób i to w głównej mierze ci starsi. 
- O kurde ! Czy mi się to musi ZAWSZE przytrafiać ?! Jak ja teraz trafię do pokoju wspólnego... - zaśmiałem się szczerze, a ta zdziwiona zmarszczyła brwi. 
- No co ? 
- To,  że jakbyś zapomniała ja też należę to Slytherinu i doskonale wiem gdzie iść. - zdziwiona pojęła swoją głupotę i lekko zaczerwieniona spytała czy w takim razie moglibyśmy już iść. Pokiwałem głową i oboje wstaliśmy od stołu kierując się w stronę lochów.
- Matko ! Wiesz ile już razy skręcaliśmy ?! Gdzie ten pokój ? A może... Ty chcesz mnie porwać ?! - spytała z udawanym przestrachem.
- Nie, nie chce. Po prostu prowadzę cię najdłuższą i najbardziej zawiłą drogą byś nie pamiętała jak się tutaj znaleźliśmy i potem żebyś musiała mnie błagać bym cię ciągle odprowadzał. Na przykład jutro rano. - odpowiedziałem szczerze
- No wiesz co ?! Pfff sama mogę trafić... Poza tym koleżanki z którymi mam pokój NA PEWNO mnie wyprowadzą z lochów, a także zaprowadzą jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Przejrzałem cię. Jesteś zapominalska, nerwowa, ale też bywasz nieśmiała. Zwykle takie cechy współgrają z lenistwem i wiecznym spóźnianiem się. - odpowiedziała mi z jej strony grobowa cisza. Jedyne co było słychać to kapanie wody z przeciekającego sufitu. - Mam racje ? -spytałem z triumfującym uśmiechem.
- Nie masz. CAŁKOWICIE się mylisz. - stwierdziła na pozór poważnie. Zachichotałem cicho pod nosem co ona skomentowała prychnięciem. Niestety już doszliśmy do naszego celu.
- Wężowa mowa - powiedziałem hasło kątem oka widząc, że Alex powtarza je sobie szeptem żeby zapamiętać. Doprawdy była komiczna. Dawno się tak nie śmiałem a już na pewno nie z kogoś. Zwykle tego nie robię. Taki już jestem. Weszliśmy do środka. Dziewczyna sprawiała wrażenie jakby ten widok nią nie ruszył, ale oczy jej błyszczały z zachwytu.
- To do zobaczenia jutro, Alexandro. - nadal była nieco naburmuszona...
- Tak do zobaczenia... yyy - zawiesiła się chyba było jej głupio. Zapewne myślała, że przeoczyła moment w którym się przedstawiłem. Nic bardziej mylnego. 
- Theodor jestem - powiedziałem szczerząc zębiska, a ta chyba już nieco uspokojona odpowiedziała mi tym samym. Był to delikatny uśmiech, ale bardzo ładny.