niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział IV

Oczywiście już pierwszego dnia musiałam się spóźnić. Nie dość, że wstałam za późno to jeszcze zabłądziłam w lochach. Ogólnie mam dobrą orientację w terenie, no ale ta część Hogwartu to istny labirynt korytarzy. Pełno w nich mrocznych tajemnic, które może kiedyś odkryję, ale póki co muszę się jakoś wytłumaczyć nauczycielowi. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to bezsensowne. Profesor Binns zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Terence sporo mi o nim opowiadał, ale sądziłam, że tylko tak żartuje. Ale jak widać chyba miał co do niego stuprocentową rację. Srebrzysty duch nawet mnie nie zauważył dalej prowadząc swój wykład na temat pierwszego konfliktu między goblinami i czarodziejami. 

Osobiście zawsze bardzo lubiłam historię, a zwłaszcza epokę starożytną; wiecie Grecja, Rzym, Mezopotamia, Egipt itp, ale lekcja z Binnsem to był istny koszmar ! A w dodatku ani trochę nie przesadzam. Słysząc jego monotonny głos miało się ochotę walić łbem w coś. Ja na przykład co najmniej pięć razy byłam bliska wyskoczenia przez okno, ale jednak cieszę się, że tego nie zrobiłam. Kiedy został już zaledwie kwadrans do końca zajęć dwóch Puchonów i wszyscy ślizgońscy chłopacy z Dominiciem Tornaciem i Derekiem von Herverdem na czele wymyślili nową grę; rzucanie kulkami papieru w profesora.
Trafienie w:
- rękę = 5p.
- tułów = 10p.
- głowę = 20p.
Najśmieszniejsze było to, że będąc duchem jedyne co czuł przy każdym celnym trafie to lekkie swędzenie. Zawody wygrał Domin, który tak notabene wyglądał na takiego co wygrywa zawsze i wszędzie. A jeśli chcecie wiedzieć trafił trzy razy w głowę, raz w tułów i cztery razy w rękę. Ostatecznie lekcja okazała się być zajebistą.

Następną miałam Transmutę z resztą Ślizgonów i Gryfonami. Też było zabawnie. Morgan, najgorszy Gryfiak o jakim słyszałam wraz z McLaggenem - swoim narcystycznym kumplem popchnęli specjalnie Louisa akurat gdy rzucał zaklęcie zamiany w mysz... i tym sposobem trafił w McGonagall. I tak o to teoretycznie skończyła się ta lekcja. Chłopaki zaczęli prawie, że ryczeć ze śmiechu, a dziewczyny piszcząc powdrapywały się na ławki i krzesła. Chyba najgłośniej krzyczała Elene, która panicznie boi się wszelkich gryzoni (ledwie powstrzymywałem się od śmiechu patrząc na nią, ale nie mówcie jej tego ;). Tylko mnie i Stevie to obeszło. Tylko, że ona totalnie olewając swojego biednego brata poszła sobie, a ja natomiast postanowiłam mu pomóc. Szkoda mi się go po prostu zrobiło, a poza tym myszki są takie słodziachne. Zwyczajnie nie rozumiem jak można się ich bać. Co prawda trochę nam zajęło złapanie McMyszki i odczarowanie jej, ale warto było dla zobaczenia jej miny. Była NIEZIEMSKA. Przerażona tym wszystkim, rozczochrana i spłoszona jak zwierzę.. Odezwało się we mnie lekkie współczucie dla niej, ale szybko minęło gdy PIERWSZEGO dnia odjęła nam 50 punktów. Na nic zdało się tłumaczenie, że to przecież wina jej podopiecznych. Powiedziała nam tylko, że nigdy w to nie uwierzy, bo przecież Gryfoni są tacy szlachetni zawsze i wszędzie. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że życie jest nie tylko niesprawiedliwe, ale tez chamskie. Ślizgoni na przykład zamiast współczuć Harperowi zmieszali go ze szlamem, zwyczajnie go zgnoili. Wtedy tez zrozumiałam na czym opiera się ta widoczna bariera oddzielająca Ślizgonów od innych uczniów. A następną, trzecią już rzeczą, którą zrozumiałam tego dnia był fakt jak bardzo silny jest ten mur i jak trudno się go pozbyć, zważając na to, że jest po prostu niezniszczalny o czym miałam się dopiero przekonać.

 ***

Trochę się zdziwiłem, gdy Tiara przydzieliła mnie do Ravenclawu, no ale co zrobić ? W sumie nawet polubiłem większość Krukonów, a po kilku minutach znałem już połowę z nich w tym ludziska ze swojego roku; czterech chłopaków łącznie ze mną i pięć dziewczyn. W tym Brigitte Pucey, drobna, pospolicie ładna; wiecie czarne włosy i oczy, nic szczególnego. Zauważyłem, że prawie nic nie zjadła, bo cały czas nawijała z Alice Rider, która delikatnie mówiąc przyciągała spojrzenia. Nie dlatego, że była jakoś niesamowicie piękna, ale brzydka też nie była. Można by uznać jej wygląd za wdzięczny, gdyby nie znudzona mina, niebieskie oczy którymi ciągle ostentacyjnie przewracała i kolorowe pasemka. Od razu wiedziałem, że ich nie polubię. W sumie chyba nie polubię żadnej Krukonki z mojego roku, bo oprócz tych dwóch była jeszcze niezwykle poważna i sztywna blondynka, bardzo wysoka i z mnóstwem pryszczy, a na imię miała Emma. Na najmilszą wyglądała ta najdrobniejsza i jeśli dobrze pamiętam nazywała się Luna. Była też dość ładna, a jej wygląd był no cóż raczej oryginalny. Długie falowane włosy i ładne, choć trochę wyłupiaste oczy o jasnej, przyjemnej barwie, oraz rozmarzona mina. Niestety ten obraz psuł jej sposób bycia. Na ogół jestem miły i unikam takich słów, ale tym razem brak mi innego określenia. Ona po prostu była... dziwna. Ale dość o dziewczynach. Powiem teraz pokrótce o chłopakach. Tak, więc najwyżsi to Damon (nie wiem czy jest przystojny, ale chyba tak, bo dziewczyny chichotały jak na niego patrzyły, ale według mnie nic specjalnego - czarne rozczochrane włosy i jasnoniebieskie oczy) i Zane, który ma kasztanowe włosy i oczy w sumie nie wiem jakie. Nie jestem też pewien, który z nich jest wyższy, ale wydaje mi się, że chyba ten drugi. Ja w każdym razie jestem dość niski, ale na szczęście nie najniższy, bo ten zaszczyt przypada Normanowi (mówię wam dziwny koleś) i tak notabene jestem Tony jakby ktoś pytał.

Po kolacji poszliśmy do salonu Ravenclawu i powiem wam, że jest zarąbisty. Nie było tam kominka, ale i tak było bardzo ciepło. W centralnym miejscu stała rzeźba Roweny ze złotą tabliczką i jakimiś runicznymi napisami z których absolutnie nic nie zrozumiałem.  Pomieszczenie miało okrągły kształt, a gdzie się nie spojrzało tam okna wpuszczające do wnętrza dużo światła i regały z książkami. Muszę powiedzieć, że uwielbiam czytać. Wiem, że to niezbyt męskie, ale co zrobić ?

 


Chciałem go trochę bardziej zwiedzić, ale przyznam bez bicia, że mi się nie chciało, bo byłem bardzo zmęczony, a więc kiedy się już pozachwycałem i przejrzałem kilka woluminów zacząłem się kierować do pokoi i w tym momencie spojrzałem w górę i normalnie mnie zamurowało. ZAmiast zwykłego sufitu nade mną rozpościerało się rozgwieżdżone niebo. BYło piękne, akiedy już odwróciłem od niego wzrok zacząłem się zastanawiać, czy to zaklęcie jak w Wielkiej Sali, ale raczej tak. W końcu po krótkim zwiedzeniu ruszyłem do dormitorium, ale znowu zatrzymałem się w połowie drogi, gdyż w najgłębszym kącie zobaczyłem kilka obrazów, więc przystanąłem jeszcze na chwilkę. Największy z nich, który wyraźnie górował nad resztą przedstawiał samą Rowenę w podeszłym wieku, a w tle Hogwart.


Po jej bokach wisiały cztery mniejsze, a na każdym z nich był jeden z założycieli. Wiem, że to chamskie, ale muszę to powiedzieć. Godric i Salazar autentycznie wyglądali jak jakieś pedały, albo baby i to tak centralnie.






Rowena natomiast wyglądała dość groźnie i przebiegle podobnie jak Salazar, no ale co mnie to obchodzi ?! Teraz liczy się tylko łóżko i dojście do niego. O tak ciepłe łóżeczko w nowym pokoiku...




Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale miałam problemy rodzinne... No ale nieważne teraz powracam na stałe, następny rozdział standardowo w niedziele :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz